Bardzo przepraszam za nieobecność,ale wena do tamtego opka wyczerpała mi się....Po prostu straciłam chęć do pisania o herosach...Wiem jak miało to się dalej potoczyć,ale nie umiem ubrać tego w słowa...Postanowiłam więc,że napiszę nowe opowiadanie. W tym poście pokażę wam prolog...Jeśli będzie wam się podobać będę prowadzić t opowiadanie,a jeśli nie no to cóż zawieszę bloga,a gdy najdzie mnie wena spróbuję dokończyć tamto opowiadanie...Opko będzie na ten sam temat czyli Jarida,a perspektywy będą różne. Tak więc bez zbędnego gadania:
Prolog:
Jack:
Tyle lat minęło,a ja jeszcze nie zapomniałem...Nie ważne wracając do teraźniejszości niedawno,a dokładniej rok temu przyjęto mnie do strażników marzeń. Nie jestem już samotny,mogę liczyć na strażników,ale czasami czuję,że brakuje mi czegoś. Kocham moją nową rodzinę....Zębuszka jest jak mama,North jak tata,Piasek jak najbliższy wujek,a Zając jak wkurzający brat XD Jednak chciałbym jeszcze czegoś więcej...Chciałbym znaleźć kogoś kto by mnie tak szczerze kochał tak jak ta dziewczyna...No nie! Znów o niej myślę! Chciałem jak najszybciej pomyśleć o czymś innym,ale nie udawało mi się. Niestety przeniosłem się do tych czasów. Dwa lata...No może trzy po tym jak księżyc dał mi drugie życie byłem samotny i zagubiony. Nikt mnie nie widział. Pewnie nie raz ktoś chciał by go nie zauważano,ale ne jest to dobre...Pewnej zimnej nocy dzieci bawiły się beztrosko i co? I oczywiście nagle jakiś Facet ubrany w ciepły płaszcz podszedł do nich. Z pochwy wyciągnął pistolet i wymierzył w dzieci. Szybko ruszyłem do akcji. Zagrodziłem mężczyźnie drogę,lecz wtedy n jakby nigdy nic przeze mnie przeszedł. Po chwili usłyszałem strzały pistoletu. Bałem się odwrócić za siebie. Coś kazało mi to zrobić,jednak wiedziałem,że ten widok będzie mnie prześladował cały czas,dlatego nie odwracając się poleciałem,ale to było później...Wróćmy do tej dziewczyny. Otóż upatrzyłem sobie pewną małą księżniczkę,która w przyszłości miała wstąpić na tron. Zawsze ją obserwowałem,lecz gdy miała 16 lat zdarzyło się coś niesamowitego. Była dosyć szczupła,miała kręcone,rude włosy,niebieskie oczy i piegi. Wyglądało słodko,jednak nie tylko wygląd mi się podobał...Miała niezły charakterek...Uwielbiała strzelać z łuku. Pewnego wieczoru zobaczyła mnie! Ucieszyłem się wtedy jak nigdy.... Byliśmy jak przyjaciele,ale w przyjaźni między chłopakiem,a dziewczyną zawsze ktoś wychodzi z blizną. Tak,przyznaję zakochałem się,ale kiedy dowiedziałem się,że ona czuje to samo było za późno...Z niewyjaśnionych przyczyn Merida Dunbroch zginęła. Po prostu pewnego dnia pojechała na Angusie swoim koniu gdzieś i już nigdy nie wróciła,ale to było dawno temu...
- Jack !!! - wyrwał mnie z zamyślenia Zając...Przepraszam!!! Kangur...Od razu lepiej.
- Rusz te cztery litery ! Kolacja jest!! Zamurowało cię czy co ty idioto?! - powiedział ostro. Poczułem się jak nie ja...Jakoś odechciało mi się z nim kłócić...Nie miałem już siły się z nim sprzeczać.
- Już idę. - powiedziałem.
- No wreszcie! Myślałem,że na serio cię przymurowało... - powiedział. Ja nie odzywając się poszedłem na kolację. Usiadłem obok Zębuszki. Wszyscy śmiali się i żartowali jednak mi się jakoś nie chciało. Pare razy Kangur nazwał mnie idiotą,debilem itd....Nie interesowało mnie to zbytnio. Nagle usłyszałem szept Zająca...W końcu siedział na przeciwko mnie.
- Ej North z Jackiem coś chyba nie halo. Od 10 minut się nie odzywa. - uśmiechnąłem się sam do siebie i parsknąłem...Nikt mnie nie rozumie...
- Dobra dzięki,ja już się chyba położę. - powiedziałem i poleciałem do swojego pokoju...Upadłem na mięciutkie łóżko z niebieską kołdrą i od razu zasnąłem.
Strony
▼
niedziela, 24 maja 2015
czwartek, 23 kwietnia 2015
Rozdział 6 Przeciwnieństwo się przyciągają.
Cóż minął tydzień od tego ogniska przy którym musiałem śpiewać.Rachel strasznie mnie zaczyna wkurzać.Ciągle za mną łazi,a Merida nie wiem czemu unika mnie.Ja robię nie tak?Mam dość!Po co ja w ogóle uciekałem do ojca?Tak to nie spotkałbym Meridy i nie odkrył że jestem herosem i wszystko byłoby jak dawniej,ale w końcu pewnie jakiś potwór by mnie zaatakował i zabił...
- Jack!!!Czy ty mnie słuchasz?! - spytała głośno Rachel.
- Co? - spytałem,ale po chwili dodałem:
- Przepraszam zamyśliłem się. - odpowiedziałem.
- Oki,wiesz co ja idę na chwilkę do Percego. - powiedziała i poszła.Wreszcie! Od jej paplaniny chce mi się spać.Spotkałem Meridę.
- Cześć. - przywitałem się.
- Hej. - powiedziała smutno siedząc na trawie.Wyglądała pięknie.Jej rude loki spadały na ramiona i plecy.Była ubrana lekko i letnio.Nie miała makijażu,ani butów,a we włosach miała wianek we włosach i jeszcze ten wiatr,który muskał ją po twarzy.Wyglądała uroczo.
- Słuchaj,potrzebuję rady. - przyznałem.Merida jakby stała się pogodniejsza.
- Ja myślałam,że jesteś tak inteligenty,że wszystko wiesz. - powiedziała sarkastycznie Merida po czym się zaśmialiśmy.
- Dobra to o co chodzi? - zapytała patrząc na mnie.Usiadłem obok niej.
- O Rachel. - nagle posmutniała.Zmarszczyła brwi,odwróciła ode mnie wzrok i zaczęła patrzyć na niebo tak jakby starała się zagłębić w niebieskość.Po chwili wstała.
- Nie wiem jak ci pomóc. - odpowiedziała sucho i zaczęła iść gdzieś.
- Zaczekaj!Na pewno wiesz!Ona ciągle za mną łazi,jak jej się pozbyć? - spytałem szybko.Rudowłosa zatrzymała się,aż w końcu odwróciła się w moją stronę,odgarnęła włosy i z powrotem usiadła obok mnie.
- To jak jej się pozbyć? - spytałem zniecierpliwiony.
- Nie mam pojęcia. - odparła.Nagle wybuchnęliśmy śmiechem i śmialiśmy się dopóki nie przyszła Rachel.
- To co Jack idziemy na spacer? - spytała.Przestaliśmy się śmiać.
- Nie teraz. - odpowiedziałem.
- To z wami posiedzę. - powiedziała wesoło.Mrugnąłem do Meridy,a ona zrozumiała.
- Dobra ja się zbieram i idę do siebie,muszę jeszcze coś zrobić. - oznajmiłem i wstałem.
- Okej. - powiedziała Rachel przytłoczona.
- Ja też już muszę iść. - powiedziała Merida i też wstała.Zaczeliśmy iść w stronę domków,w razie czego gdyby nas obserwowała,po czym zaraz przed domem skręciliśmy w inną stronę i oboje poszliśmy nad jezioro.Usiedliśmy na zielonej trawie.
- I jak tam moce? - spytałem.Ona w odpowiedzi wyczarowała mały płomień.
- Już myślałam,że Rachel i ty jesteście parą. - odezwała się pięknooka.
- Pffff ! - zacząłem się głośno śmiać.
- Ja i ona?! To już prędzej ja i ty! - powiedziałem to na głos!!?O NIe!Merida się zarumieniła.
- Wiesz taka super dziewczyna jak ja i taki przystojny idiota jak ja...może i by się udało... - zaczęła Merida.Znów zacząłem się śmiać.Dziewczyna jakby się speszyła.
- Nie no w sumie Ogień i Lód,przeciwieństwa się przyciągają... - podsumowałem.
- Dobra z resztą przestańmy gadać o miłosnych tematach. - zaproponowała.
- Oki. - odpowiedziałem i zaczęliśmy mówić,a to o tym,a to o tamtym.
- Zabij ją... - usłyszałem w swojej głowie.Był to jakby tak syk.Ogromnie się wystraszyłem.
- Co się stało? - spytała Merida zauważając,że coś się stało.
- Nic,wiesz co ja się będę zbierał...Dobra to jutro tak?Okej super! - wykrzyknąłem będąc już od niej dość daleko.
- Zróóób tooo. - mówił przerażający głos.Wbiegłem do domu i zamknąłem za sobą drzwi.
- Ona jesssst taaak blissssko.Zabij ją! - krzyczał głos.
- Nie!!!Nie,wynoś się z mojej głowy! - krzyczałem.Kiedy głos umilknął przebrałem się i poszedłem spać.
--------------------------------------
Dodałam rozdział dzisiaj,bo jutro gdy wracam ze szkoły od razu jadę gdzieś i wrócę późno,więc nie zdążyłabym nic napisać.Mam nadzieję,że się podoba.Cześć i czołem :D
- Jack!!!Czy ty mnie słuchasz?! - spytała głośno Rachel.
- Co? - spytałem,ale po chwili dodałem:
- Przepraszam zamyśliłem się. - odpowiedziałem.
- Oki,wiesz co ja idę na chwilkę do Percego. - powiedziała i poszła.Wreszcie! Od jej paplaniny chce mi się spać.Spotkałem Meridę.
- Cześć. - przywitałem się.
- Hej. - powiedziała smutno siedząc na trawie.Wyglądała pięknie.Jej rude loki spadały na ramiona i plecy.Była ubrana lekko i letnio.Nie miała makijażu,ani butów,a we włosach miała wianek we włosach i jeszcze ten wiatr,który muskał ją po twarzy.Wyglądała uroczo.
- Słuchaj,potrzebuję rady. - przyznałem.Merida jakby stała się pogodniejsza.
- Ja myślałam,że jesteś tak inteligenty,że wszystko wiesz. - powiedziała sarkastycznie Merida po czym się zaśmialiśmy.
- Dobra to o co chodzi? - zapytała patrząc na mnie.Usiadłem obok niej.
- O Rachel. - nagle posmutniała.Zmarszczyła brwi,odwróciła ode mnie wzrok i zaczęła patrzyć na niebo tak jakby starała się zagłębić w niebieskość.Po chwili wstała.
- Nie wiem jak ci pomóc. - odpowiedziała sucho i zaczęła iść gdzieś.
- Zaczekaj!Na pewno wiesz!Ona ciągle za mną łazi,jak jej się pozbyć? - spytałem szybko.Rudowłosa zatrzymała się,aż w końcu odwróciła się w moją stronę,odgarnęła włosy i z powrotem usiadła obok mnie.
- To jak jej się pozbyć? - spytałem zniecierpliwiony.
- Nie mam pojęcia. - odparła.Nagle wybuchnęliśmy śmiechem i śmialiśmy się dopóki nie przyszła Rachel.
- To co Jack idziemy na spacer? - spytała.Przestaliśmy się śmiać.
- Nie teraz. - odpowiedziałem.
- To z wami posiedzę. - powiedziała wesoło.Mrugnąłem do Meridy,a ona zrozumiała.
- Dobra ja się zbieram i idę do siebie,muszę jeszcze coś zrobić. - oznajmiłem i wstałem.
- Okej. - powiedziała Rachel przytłoczona.
- Ja też już muszę iść. - powiedziała Merida i też wstała.Zaczeliśmy iść w stronę domków,w razie czego gdyby nas obserwowała,po czym zaraz przed domem skręciliśmy w inną stronę i oboje poszliśmy nad jezioro.Usiedliśmy na zielonej trawie.
- I jak tam moce? - spytałem.Ona w odpowiedzi wyczarowała mały płomień.
- Już myślałam,że Rachel i ty jesteście parą. - odezwała się pięknooka.
- Pffff ! - zacząłem się głośno śmiać.
- Ja i ona?! To już prędzej ja i ty! - powiedziałem to na głos!!?O NIe!Merida się zarumieniła.
- Wiesz taka super dziewczyna jak ja i taki przystojny idiota jak ja...może i by się udało... - zaczęła Merida.Znów zacząłem się śmiać.Dziewczyna jakby się speszyła.
- Nie no w sumie Ogień i Lód,przeciwieństwa się przyciągają... - podsumowałem.
- Dobra z resztą przestańmy gadać o miłosnych tematach. - zaproponowała.
- Oki. - odpowiedziałem i zaczęliśmy mówić,a to o tym,a to o tamtym.
- Zabij ją... - usłyszałem w swojej głowie.Był to jakby tak syk.Ogromnie się wystraszyłem.
- Co się stało? - spytała Merida zauważając,że coś się stało.
- Nic,wiesz co ja się będę zbierał...Dobra to jutro tak?Okej super! - wykrzyknąłem będąc już od niej dość daleko.
- Zróóób tooo. - mówił przerażający głos.Wbiegłem do domu i zamknąłem za sobą drzwi.
- Ona jesssst taaak blissssko.Zabij ją! - krzyczał głos.
- Nie!!!Nie,wynoś się z mojej głowy! - krzyczałem.Kiedy głos umilknął przebrałem się i poszedłem spać.
--------------------------------------
Dodałam rozdział dzisiaj,bo jutro gdy wracam ze szkoły od razu jadę gdzieś i wrócę późno,więc nie zdążyłabym nic napisać.Mam nadzieję,że się podoba.Cześć i czołem :D
sobota, 18 kwietnia 2015
Rozdział 5 Czasem wątpimy w siebie...
- Nieźle. - usłyszałem.Przestałem walczyć z Meridą i zobaczyłem Percego.
- Dzięki! - podziękowałem.
- Ekhm ekhm myślę,że mówił to do mnie. - zaśmiała się Merida,ale zignorowałem to.
- Mówiłem i do ciebie i do ciebie.Tylko zobaczcie musicie trzymać miecz bardziej pewniej.Nie bójcie się wykonać ruchu.Chodźcie dam wam miecz,które idealnie będą do was pasowały. - powiedział.Merida spojrzała na mnie pytającym spojrzeniem,lecz ja tylko wzruszyłem ramionami.Poszliśmy za nim do starej zbrojowni.
- To dla ciebie. - zwrócił się do mnie i podał mi piękny miecz z spiżu.Gdy g dotknąłem lekko pokrył się szronem.Był idealnie wyważony i bardzo mi się podobał.
Meridzie również dał idealnie pasujący do niej miecz.Gdy wzięła go do ręki dosłownie zapłonął.
- Widzę,że się podoba. - stwierdził Percy widząc nasze zainteresowanie.
- Spróbujcie śmiało. - dodał.Gdy tylko skrzyżowaliśmy miecze poczułem ciepłe powietrze,które odepchnęło mnie na dwa metry,Meridę tak samo.Nie bolało mnie tak bardzo,ale kiedy wreszcie podniosłem się z ziemi poczułem piekące oparzenia na mojej skórze.Merida miała podobnie tylko zamiast ognia biała śnieg na włosach,a w rękę miała wbity mały kolec lodu.Podbiegłem do niej i pomogłem wstać.
- Co to było? - spytała Merida.Jej oczy zapłonęły ciekawością.
- Widocznie przeciwieństwa się nie lubią. - powiedział zamyślony Percy.
- Lepiej nie walczcie już. - powiedział.
- Ale to pewnie przez miecze.Możemy przecież wziąć inne miecze. - zaproponowała rudowłosa.
- Na pewno nie.To wasza moc.Proszę was uważajcie. Okej? - spytał.My pokiwaliśmy głowami.Oparzenia coraz mocniej szczypały.Dotknąłem dłonią oparzenia.Poczułem chwilowy mocny ból,ale po chwili poczułem przyjemne zimno.
- Jack pomożesz.Ten kolec jest chyba odporny na topnienie. - uśmiechnęła się z bólem.
- Okey to może trochę boleć. - ostrzegłem.Złapałem mały kolec tkwiący w ręce Meridy,lecz zaczęła się drzeć.Zamroziłem skórę wokoło kolca i wtedy delikatnie wyciągnąłem.
- Dzięki.Idziemy nad wodę? - spytała.Zgodziłem się.Czułem się jakoś niezręcznie w jej otoczeniu.Nie wiedziałem co powiedzieć.
- To jak tam w nowym domu? - spytałem w końcu.
- Dobrze,a u ciebie?
- Dobrze. - odpowiedziałem po czym znów nastała cisza,którą zagłuszały jedynie ptaki,które śpiewały,wiatr szumiący pośród drzew,nasze oddechy i kroki.
- Lubisz Rachel? - spytała nagle.
- Tak.Jest moją koleżanką. - odpowiedziałem nie zastanawiając się długo.
- Tu jesteście...Niedługo kolacja! - biegł za nami zdyszany Nico.
- Już idziemy. - odpowiedzieliśmy jednocześnie i w ciszy wróciliśmy do obozu.Usiadłem za stołem.Nie miałem na nic ochoty,więc jedzenie dałem w ofierze dla mojej mamy.Nie wiem po co skoro i tak jest zamknięta czy coś,ale dałem.Wróciłem do stołu i wypiłem szklankę soku pomarańczowego.Rozejrzałem się.Przy wszystkich stolikach panowała radość,oprócz stolika Meridy i mojego.Siedziałem tak bawiąc się szklanką,aż w końcu spadła i się potłukła.To był jej los.Potłuc się,ale przecież każdy może decydować o swoim losie.Oj nie szklanko tak prędko nie umrzesz.Swoją mocą skleiłem kawałki szkła przymrażając delikatnie by się trzymało.Strasznie i się nudziło.Zacząłem robić wzorki ze szronu na stole.Zwyczajny chłopak z dotykiem lodu.Spojrzałem na szklankę.Teraz była już cała w lodzie.Ciekawe jak.Pomyślałem,że chcę więcej soku.W szklance pojawił się sok.Wypiłem.Był bardzo zimny,ale pyszny!Nagle zawołano wszystkich na ognisko.Wszyscy usiedli w kółko.Za to ja usiadłem nieco z boku.Wpatrywałem się w ogień,który jakby tańczył.Był piękny,dawał nadzieję,ale był również niebezpieczny.Ogień należał do Meridy,to ona dawała nadzieję,była piękna i gorąca,a ja?Jestem lodowaty.Mroźne kolory zniechęcają.są takie jakieś szare.I co w ogóle dają?Skoro Merida umie dawać nadzieję,to ja też coś muszę,ale co?Smutek?Co można robić w zimę?Siedzieć w domu i pić kakao,ale zaraz!!Dzieci!!Śnieżki,sanki!To jest zabawa,ale...Miałem wiele pytań i przemyśleń,ale z tego patrzenia się w ogień wyrwały mnie wesołe śpiewy.Dziwiło mnie to,że wcale nie śpiewali jakiś piosenek taki harcerzowych,tylko takie no młodzieżowe typu: Kiedy nie śpią sny.Gdy skończyli zauważyli mnie.
- Jack zaśpiewaj coś. - powiedzieli wszyscy.
- Ja nie umiem śpiewać. - oznajmiłem.Wszyscy zaczęli skandować moje imię.No dobra mogę zaśpiewać tylko co?W końcu jedyne co mi przyszło do głowy to jakiś tam Mister.Nawet nie pamiętam tytułu XD Dobrze,że pamiętam tekst :) Wyszło to tak:
Na koniec wszyscy zaczęli bić brawo i wołać o więcej.Merida powiedziała,że mi pomoże i ze mną zaśpiewa,więc się jakoś zgodziłem.Zaśpiewaliśmy tak:
Ludzie znów chcieli więcej,ale ja miałem dość.Powiedziałem cześć i poszedłem do domku.
- Dzięki! - podziękowałem.
- Ekhm ekhm myślę,że mówił to do mnie. - zaśmiała się Merida,ale zignorowałem to.
- Mówiłem i do ciebie i do ciebie.Tylko zobaczcie musicie trzymać miecz bardziej pewniej.Nie bójcie się wykonać ruchu.Chodźcie dam wam miecz,które idealnie będą do was pasowały. - powiedział.Merida spojrzała na mnie pytającym spojrzeniem,lecz ja tylko wzruszyłem ramionami.Poszliśmy za nim do starej zbrojowni.
- To dla ciebie. - zwrócił się do mnie i podał mi piękny miecz z spiżu.Gdy g dotknąłem lekko pokrył się szronem.Był idealnie wyważony i bardzo mi się podobał.
Meridzie również dał idealnie pasujący do niej miecz.Gdy wzięła go do ręki dosłownie zapłonął.
- Widzę,że się podoba. - stwierdził Percy widząc nasze zainteresowanie.
- Spróbujcie śmiało. - dodał.Gdy tylko skrzyżowaliśmy miecze poczułem ciepłe powietrze,które odepchnęło mnie na dwa metry,Meridę tak samo.Nie bolało mnie tak bardzo,ale kiedy wreszcie podniosłem się z ziemi poczułem piekące oparzenia na mojej skórze.Merida miała podobnie tylko zamiast ognia biała śnieg na włosach,a w rękę miała wbity mały kolec lodu.Podbiegłem do niej i pomogłem wstać.
- Co to było? - spytała Merida.Jej oczy zapłonęły ciekawością.
- Widocznie przeciwieństwa się nie lubią. - powiedział zamyślony Percy.
- Lepiej nie walczcie już. - powiedział.
- Ale to pewnie przez miecze.Możemy przecież wziąć inne miecze. - zaproponowała rudowłosa.
- Na pewno nie.To wasza moc.Proszę was uważajcie. Okej? - spytał.My pokiwaliśmy głowami.Oparzenia coraz mocniej szczypały.Dotknąłem dłonią oparzenia.Poczułem chwilowy mocny ból,ale po chwili poczułem przyjemne zimno.
- Jack pomożesz.Ten kolec jest chyba odporny na topnienie. - uśmiechnęła się z bólem.
- Okey to może trochę boleć. - ostrzegłem.Złapałem mały kolec tkwiący w ręce Meridy,lecz zaczęła się drzeć.Zamroziłem skórę wokoło kolca i wtedy delikatnie wyciągnąłem.
- Dzięki.Idziemy nad wodę? - spytała.Zgodziłem się.Czułem się jakoś niezręcznie w jej otoczeniu.Nie wiedziałem co powiedzieć.
- To jak tam w nowym domu? - spytałem w końcu.
- Dobrze,a u ciebie?
- Dobrze. - odpowiedziałem po czym znów nastała cisza,którą zagłuszały jedynie ptaki,które śpiewały,wiatr szumiący pośród drzew,nasze oddechy i kroki.
- Lubisz Rachel? - spytała nagle.
- Tak.Jest moją koleżanką. - odpowiedziałem nie zastanawiając się długo.
- Tu jesteście...Niedługo kolacja! - biegł za nami zdyszany Nico.
- Już idziemy. - odpowiedzieliśmy jednocześnie i w ciszy wróciliśmy do obozu.Usiadłem za stołem.Nie miałem na nic ochoty,więc jedzenie dałem w ofierze dla mojej mamy.Nie wiem po co skoro i tak jest zamknięta czy coś,ale dałem.Wróciłem do stołu i wypiłem szklankę soku pomarańczowego.Rozejrzałem się.Przy wszystkich stolikach panowała radość,oprócz stolika Meridy i mojego.Siedziałem tak bawiąc się szklanką,aż w końcu spadła i się potłukła.To był jej los.Potłuc się,ale przecież każdy może decydować o swoim losie.Oj nie szklanko tak prędko nie umrzesz.Swoją mocą skleiłem kawałki szkła przymrażając delikatnie by się trzymało.Strasznie i się nudziło.Zacząłem robić wzorki ze szronu na stole.Zwyczajny chłopak z dotykiem lodu.Spojrzałem na szklankę.Teraz była już cała w lodzie.Ciekawe jak.Pomyślałem,że chcę więcej soku.W szklance pojawił się sok.Wypiłem.Był bardzo zimny,ale pyszny!Nagle zawołano wszystkich na ognisko.Wszyscy usiedli w kółko.Za to ja usiadłem nieco z boku.Wpatrywałem się w ogień,który jakby tańczył.Był piękny,dawał nadzieję,ale był również niebezpieczny.Ogień należał do Meridy,to ona dawała nadzieję,była piękna i gorąca,a ja?Jestem lodowaty.Mroźne kolory zniechęcają.są takie jakieś szare.I co w ogóle dają?Skoro Merida umie dawać nadzieję,to ja też coś muszę,ale co?Smutek?Co można robić w zimę?Siedzieć w domu i pić kakao,ale zaraz!!Dzieci!!Śnieżki,sanki!To jest zabawa,ale...Miałem wiele pytań i przemyśleń,ale z tego patrzenia się w ogień wyrwały mnie wesołe śpiewy.Dziwiło mnie to,że wcale nie śpiewali jakiś piosenek taki harcerzowych,tylko takie no młodzieżowe typu: Kiedy nie śpią sny.Gdy skończyli zauważyli mnie.
- Jack zaśpiewaj coś. - powiedzieli wszyscy.
- Ja nie umiem śpiewać. - oznajmiłem.Wszyscy zaczęli skandować moje imię.No dobra mogę zaśpiewać tylko co?W końcu jedyne co mi przyszło do głowy to jakiś tam Mister.Nawet nie pamiętam tytułu XD Dobrze,że pamiętam tekst :) Wyszło to tak:
Ludzie znów chcieli więcej,ale ja miałem dość.Powiedziałem cześć i poszedłem do domku.
piątek, 10 kwietnia 2015
piątek, 3 kwietnia 2015
Rozdział 4 KOLEGA.
- Wiesz co muszę już iść Rachel. - powiedziałem.
- Pa! - pożegnała się i pocałowała mnie PO PRZYJACIELSKU w policzek.Poszedłem do swojego domku.Temperatura była bardzo niska,ale mi tam to nie przeszkadzało.Wiedziałem,że nie zasnę,ale gdy tylko położyłem się moje oczy jakoś same się zamknęły i tak przez przypadek usnąłem.
***
Wszędzie czarno,zimno i cicho.Bardzo dobrze słyszałem własne bicie serca i oddech.W oddali dało się dostrzec gęsty las,przez który nagle coś przemknęło.Moje serce zaczęło walić mocniej,a oddech stawał się płytki i szybszy.Niepokojąca cisza,która pewnie zostanie przez coś przerwana.Nagle w lesie usłyszałem szmer,a to łamiącą się gałązkę,a to jeszcze szum wiatru,który bawił się moim strachem.Czułem się jakby wszystko było skierowane przeciwko mnie.Drzewa wyglądały tak jakby zalazł miało coś z nich wyleźć,a chmury patrzyły kpiąco nie chcąc,aby blask księżyca i gwiazd przedostał się i oświetlił mi choć trochę okolicę.Stałem bez ruchu.Bałem się oddychać,a co dopiero przesunąć się choćby o krok.Nagle z cienia wyszedł ktoś bez szelestnie.Była to Merida,co bardzo ulżyło mi na sercu.Odwróciła się do mnie twarzyczką i uśmiechnęła.Nagle za nią pojawił się cień,który z szyderczym uśmiechem trzymał miecz z spiżu.Zacząłem biec do Meridy,lecz gdy się do niej przybliżałem coś mnie odpychało.Rudowłosa nadal stała i się do mnie uśmiechała nie wiedząc co za nią stoi.
- Za tobą!!! - Zacząłem się drzeć,lecz z moich ust wydobywało się tylko ciche szepnięcie,a potem głos kompletnie zanikał.Ten cień wbił jej miecz i przebił ją na wylot.Rudowłosa znikała powoli w formie płomieni.
- Nie!!! - wydarłem się.Tym razem było mnie słychać.
- Jack jak mogłeś? - spytała Merida.
Byłem kompletnie zdezorientowany.Merida upadła na ziemię.Nie chciałem na to patrzeć.Nagle ten cień pokazał się.Miał białe włosy,błękitne,puste oczy,szyderczy uśmiech i..Zaraz!!To byłem ja!!Przyglądałem się nie wierząc w to co widzę.
- Widzisz Jack...To nie był sen.To przyszłość. - jakiś głos wyszeptał przy mnie.Jak to?!Przyszłość?Ale ja jej nie zabiję...Nigdy!!
- Zaprzeczaj dalej hyhyhy(taki śmiech jak się Mrok śmiał),ale przed tym i tak nie uciekniesz... - wyszeptał znów.Nagle w mojej głowie coś mówiło mi by zabił ją.
- Aaaaa!!Wyjdź z mojej głowy!! - krzyczałem trzymając się za głowę.W końcu ten głos przestał do mnie mówić.Spojrzałem na Meridę.Leżała na ziemię,a po chwili ogień,który wcześniej zapłonął na niej zaczął rozwiewać się w pył,aż w końcu tylko to po niej zostało.Jakieś drobinki kurzu.Moje nogi nie były tak jak wcześniej przymocowane do ziemi,teraz biegłem do Meridy,a raczej to co po niej pzostało.Ukląkłem na kolana.Z oczu poleciały potężne łzy.
Wokoło zaczął padać delikatne płatki śniegu.Nie zważałem na to.Wplatałem swoje ręce w włosy i siedziałem tak patrząc na drobinki pyłu.
***
Nagle zobaczyłem swój pokój.Leżałem w łóżku cały mokry,a łzy kapały mi jeszcze z oczu.Serce biło jak oszalałe,a oddech był przyśpieszony.
- T..to t-tylko sen. - mówiłem jąkając się.Wszedłem pod lodowaty prysznic co mnie nieco orzeźwiło.
Wyszedłem z swojego domku.Nikogo jeszcze nie było.Cóż była 3 00 rano.Poszedłem poćwiczyć szermierkę,jednak kiedy tam poszedłem zobaczyłem Meridę.Miała zawziętą minę,a w rękach trzymała łuk mierząc w tarczę.Napięła cięciwę i puściła ją.Strzała trafiła w sam środek środka tarczy.
- Wow! - szepnąłem.
- Merida podbiega do smoka! - mówiła i robiła to.
- Celuje w niego!Czy jej się uda? - krzyczy.Napina cięciwę i trafia w drzewo.
- Tak!!Kolejny zabity smok przez Meridę!! - krzyknęła.Wiatr nagle zawiał i przemówił do mnie tak jak zawsze.
- Wpadła ci w oko co? - ja zapominając o tym,że wiatr może ze mną gadać spadam z górki,a potem leżę pod nogami Meridy,która celuje we mnie łukiem.
- Jack?! - powiedziała i schowała strzałę.
- Nie strasz mnie tak. - powiedziała odwracając ode mnie wzrok i patrząc na tarczę.Wiatr unosił jej rude loczki przy okazji mówiąc mi:
- Wpadła ci w oko co? - spytał wiatr,ale ja pokręciłem przecząco głową.
- Zobaczymy. - odkrzyknął wiatr.Porwał nagle liście i sprawił,że jeden liść walnął Meridę w twarz,na co ona zachwiała się i po chwili leżałem znów na ziemi z Meridą na sobie.
- Dzięki. - powiedziałem do Wiatra,a on tylko zachichotał.
- Co? - spytała Merida,ale ja pokręciłem głową mówiąc,że nic.Zarumieniłem się.
- Możesz zejść ze mnie? - spytałem Meridę,która przypatrywała się mi i jakby moje słowa dopiero wyrwały ją z myślenia.
- Co?A tak!Już. - powiedziała i zlazła ze mnie.Podała mi rękę i wstałem.
- Przepraszam,ale wygląda na to,że dostałam z liścia. - powiedziała.Na jej policzkach pojawiły się rumieńce i nie pewny uśmiech,ale p chwili przybrała kamienny wyraz twarzy,odwróciła się do mnie plecami i dalej strzelała z łuku.
- Może powinnaś wstąpić do łowczyń. -zaproponowałem.
- Może i tak,ale gdy jest się łowczynią nie można przebywać z chłopakiem,a wiesz jesteś moim no...kolegą. - widać,że słowa ledwo przechodziły jej przez gardło.Szczerze mówiąc troszkę zabolało mnie to kiedy powiedziała: Jesteś moim no...KOLEGĄ .
- Walczymy na miecze? - zaproponowałem.
- Lepiej nie.Nie chcę zrobić krzywdy,ale....Jeśli nalegasz. - gdy powiedziała ostatnie dwa słowa wyciągnęła z pochwy miecz i zamachnęła się na mnie,ale celowo chybiła.Wyciągnąłem swoje ostrze i rozpoczęła się walka.
- Pa! - pożegnała się i pocałowała mnie PO PRZYJACIELSKU w policzek.Poszedłem do swojego domku.Temperatura była bardzo niska,ale mi tam to nie przeszkadzało.Wiedziałem,że nie zasnę,ale gdy tylko położyłem się moje oczy jakoś same się zamknęły i tak przez przypadek usnąłem.
***
Wszędzie czarno,zimno i cicho.Bardzo dobrze słyszałem własne bicie serca i oddech.W oddali dało się dostrzec gęsty las,przez który nagle coś przemknęło.Moje serce zaczęło walić mocniej,a oddech stawał się płytki i szybszy.Niepokojąca cisza,która pewnie zostanie przez coś przerwana.Nagle w lesie usłyszałem szmer,a to łamiącą się gałązkę,a to jeszcze szum wiatru,który bawił się moim strachem.Czułem się jakby wszystko było skierowane przeciwko mnie.Drzewa wyglądały tak jakby zalazł miało coś z nich wyleźć,a chmury patrzyły kpiąco nie chcąc,aby blask księżyca i gwiazd przedostał się i oświetlił mi choć trochę okolicę.Stałem bez ruchu.Bałem się oddychać,a co dopiero przesunąć się choćby o krok.Nagle z cienia wyszedł ktoś bez szelestnie.Była to Merida,co bardzo ulżyło mi na sercu.Odwróciła się do mnie twarzyczką i uśmiechnęła.Nagle za nią pojawił się cień,który z szyderczym uśmiechem trzymał miecz z spiżu.Zacząłem biec do Meridy,lecz gdy się do niej przybliżałem coś mnie odpychało.Rudowłosa nadal stała i się do mnie uśmiechała nie wiedząc co za nią stoi.
- Za tobą!!! - Zacząłem się drzeć,lecz z moich ust wydobywało się tylko ciche szepnięcie,a potem głos kompletnie zanikał.Ten cień wbił jej miecz i przebił ją na wylot.Rudowłosa znikała powoli w formie płomieni.
- Nie!!! - wydarłem się.Tym razem było mnie słychać.
- Jack jak mogłeś? - spytała Merida.
Byłem kompletnie zdezorientowany.Merida upadła na ziemię.Nie chciałem na to patrzeć.Nagle ten cień pokazał się.Miał białe włosy,błękitne,puste oczy,szyderczy uśmiech i..Zaraz!!To byłem ja!!Przyglądałem się nie wierząc w to co widzę.
- Widzisz Jack...To nie był sen.To przyszłość. - jakiś głos wyszeptał przy mnie.Jak to?!Przyszłość?Ale ja jej nie zabiję...Nigdy!!
- Zaprzeczaj dalej hyhyhy(taki śmiech jak się Mrok śmiał),ale przed tym i tak nie uciekniesz... - wyszeptał znów.Nagle w mojej głowie coś mówiło mi by zabił ją.
- Aaaaa!!Wyjdź z mojej głowy!! - krzyczałem trzymając się za głowę.W końcu ten głos przestał do mnie mówić.Spojrzałem na Meridę.Leżała na ziemię,a po chwili ogień,który wcześniej zapłonął na niej zaczął rozwiewać się w pył,aż w końcu tylko to po niej zostało.Jakieś drobinki kurzu.Moje nogi nie były tak jak wcześniej przymocowane do ziemi,teraz biegłem do Meridy,a raczej to co po niej pzostało.Ukląkłem na kolana.Z oczu poleciały potężne łzy.
Wokoło zaczął padać delikatne płatki śniegu.Nie zważałem na to.Wplatałem swoje ręce w włosy i siedziałem tak patrząc na drobinki pyłu.
***
Nagle zobaczyłem swój pokój.Leżałem w łóżku cały mokry,a łzy kapały mi jeszcze z oczu.Serce biło jak oszalałe,a oddech był przyśpieszony.
- T..to t-tylko sen. - mówiłem jąkając się.Wszedłem pod lodowaty prysznic co mnie nieco orzeźwiło.
Wyszedłem z swojego domku.Nikogo jeszcze nie było.Cóż była 3 00 rano.Poszedłem poćwiczyć szermierkę,jednak kiedy tam poszedłem zobaczyłem Meridę.Miała zawziętą minę,a w rękach trzymała łuk mierząc w tarczę.Napięła cięciwę i puściła ją.Strzała trafiła w sam środek środka tarczy.
- Wow! - szepnąłem.
- Merida podbiega do smoka! - mówiła i robiła to.
- Celuje w niego!Czy jej się uda? - krzyczy.Napina cięciwę i trafia w drzewo.
- Tak!!Kolejny zabity smok przez Meridę!! - krzyknęła.Wiatr nagle zawiał i przemówił do mnie tak jak zawsze.
- Wpadła ci w oko co? - ja zapominając o tym,że wiatr może ze mną gadać spadam z górki,a potem leżę pod nogami Meridy,która celuje we mnie łukiem.
- Jack?! - powiedziała i schowała strzałę.
- Nie strasz mnie tak. - powiedziała odwracając ode mnie wzrok i patrząc na tarczę.Wiatr unosił jej rude loczki przy okazji mówiąc mi:
- Wpadła ci w oko co? - spytał wiatr,ale ja pokręciłem przecząco głową.
- Zobaczymy. - odkrzyknął wiatr.Porwał nagle liście i sprawił,że jeden liść walnął Meridę w twarz,na co ona zachwiała się i po chwili leżałem znów na ziemi z Meridą na sobie.
- Dzięki. - powiedziałem do Wiatra,a on tylko zachichotał.
- Co? - spytała Merida,ale ja pokręciłem głową mówiąc,że nic.Zarumieniłem się.
- Możesz zejść ze mnie? - spytałem Meridę,która przypatrywała się mi i jakby moje słowa dopiero wyrwały ją z myślenia.
- Co?A tak!Już. - powiedziała i zlazła ze mnie.Podała mi rękę i wstałem.
- Przepraszam,ale wygląda na to,że dostałam z liścia. - powiedziała.Na jej policzkach pojawiły się rumieńce i nie pewny uśmiech,ale p chwili przybrała kamienny wyraz twarzy,odwróciła się do mnie plecami i dalej strzelała z łuku.
- Może powinnaś wstąpić do łowczyń. -zaproponowałem.
- Może i tak,ale gdy jest się łowczynią nie można przebywać z chłopakiem,a wiesz jesteś moim no...kolegą. - widać,że słowa ledwo przechodziły jej przez gardło.Szczerze mówiąc troszkę zabolało mnie to kiedy powiedziała: Jesteś moim no...KOLEGĄ .
- Walczymy na miecze? - zaproponowałem.
- Lepiej nie.Nie chcę zrobić krzywdy,ale....Jeśli nalegasz. - gdy powiedziała ostatnie dwa słowa wyciągnęła z pochwy miecz i zamachnęła się na mnie,ale celowo chybiła.Wyciągnąłem swoje ostrze i rozpoczęła się walka.
piątek, 27 marca 2015
Rozdział 3 Przecież to tylko plama!
Nagle do Wielkiego domu weszła rudowłosa osóbka,która miała pokręcone włosy,była podobna do Meridy,ale jednak wyglądała inaczej.Tak jest podobna,ale inna...Była wysoka i chuda.Miała zielone oczy,które błyszczały jak iskierki.Piegi na jej nosie były słodkie.Była ubrana w zwykłe ciuchy.
- Rachel! - krzyknął Chejron. - Co tu... - nie zdążył,gdyż dziewczyna zaczęła mówić bardzo szybko.
- Bojamuszęcośpowiedzieć! - Chejron kiwnął głową by mówiła.Zamknęła oczy,a gdy je otworzyła świeciły się na zielono.
- Ognista córka,Lodowy syn jednością się staną,
Świat uratują lub go pożegnają,
Pamiętajcie gwiazda wskaże wam drogę,
Śpieszcie się,bo zło rośnie,
Pan Czasu powstaje,
A za nim to zrobi,
Wy go powstrzymacie lub z światem się pożegnacie,
Przejdziecie wiele prób,nawet o ty nie wiedząc,lecz
musicie dać radę inaczej to się stanie.- powiedziała dziwnym głosem.
- To jest... - zaczął Chejron.
- Przepowiednia? - spytała Merida,a ludzio koń potwierdził.
- Cześć jak masz na imię? - podbiegła do mnie Rachel.
- Jack Frost miło mi cię...
- MI też! - przerwała mi.Nastała niezręczna cisza.Miała takie piękne oczy.
- Merida. - wtrąciła rudowłosa.Na jej twarzy malowała się złość?Może zazdrość?Ale o co?
- Rachel jak już wiesz.Miło mi! - zapiszczała Rachel.
- No cóż przepowiednią się na razie nie martwcie,a póki co pozostaje problem gdzie zamieszkacie.Na pewno sobie jakoś poradzicie,może sami coś wyczarujecie. - powiedział i Percy zaprowadził nas tam gdzie można wybudować mój domek.Cały był z lodu i sopli,lecz w środku było normalnie tak jak w każdym domu.
Meridy domek był zupełnie inny.Jej dom cały płonął,jednak w środku było normalnie.Poszedłem na wzgórze i usiadłem tam.Zapadała powoli noc.Po kilku minutach przysiadła się również Merida.
- Oh mam tego dość!!Nienawidzę tego obozu!! - krzyknąłem i wstałem.Zacząłem kopać w kamień i narzekać.
- Ciesz się,że nie masz rodziny.Nie będę cię okłamywać. - powiedziałem.Merida wstała.Miała łzy w oczach.
- Zamknij się!!Na wszystko tylko narzekasz,a ja co mam do powiedzenia!!?Byłam sierotą!!Ciesz się,że miałeś rodzinę,która przynajmniej cię kochała,a kłamała tylko dlatego,bo się martwiła!!Jesteś Egoistą!!Nie umiesz docenić tego co masz!!Ja nie miałam nic!!Rozumiesz!? - te słowa zabolały mnie.Jak mogłem być taki głupi!!Przecież ona też cierpi i jest w gorszej sytuacji niż ja.Dziewczyna usiadła na trawie i zaczęła szlochać.
- Przepraszam. - powiedziałem i usiadłem obok niej.Ona natychmiast się do mnie przytuliła.
- Jakim ty jesteś idiotą. - powiedziała.
- Ale przystojnym idiotą. - dodałem.
- A jednak idiotą. - powiedziała i popatrzyła mi w oczy.Była smutna.
- Wiem co polepszy ci humor. - powiedziałem.
- Co takiego? - spytała,a ja zacząłem ją łaskotać.Zaczęła się śmiać i tarzać po trawie.
- Przestań Bałwanie! - mówiła przez śmiech.Przestałem ją łaskotać,a ona uśmiechnęła się do mnie.Poczułem się jakoś niezręcznie.Nie mogłem wytrzymać spojrzenia tych jej oczu.
- Cześć co robicie!? - zawołała wesoło Rachel.Merida spochmurniała.
- Gówno! - odpowiedziała Merida.Wstała z ziemi i poszła mówiąc,że jest śpiąca.
- Co jej się stało? - spytała zielonooka.
- Nic po prostu ma zły humor. - odpowiedziałem.Zauważyłem,że na policzku miała plamę,więc kciukiem ją zmyłem,a ona się zaśmiała.Z tyłu dostrzegłem Meridę,która patrzyła na mnie z wyrzutem,ale co takiego zrobiłem?Przecież to tylko plama!
- Rachel! - krzyknął Chejron. - Co tu... - nie zdążył,gdyż dziewczyna zaczęła mówić bardzo szybko.
- Bojamuszęcośpowiedzieć! - Chejron kiwnął głową by mówiła.Zamknęła oczy,a gdy je otworzyła świeciły się na zielono.
- Ognista córka,Lodowy syn jednością się staną,
Świat uratują lub go pożegnają,
Pamiętajcie gwiazda wskaże wam drogę,
Śpieszcie się,bo zło rośnie,
Pan Czasu powstaje,
A za nim to zrobi,
Wy go powstrzymacie lub z światem się pożegnacie,
Przejdziecie wiele prób,nawet o ty nie wiedząc,lecz
musicie dać radę inaczej to się stanie.- powiedziała dziwnym głosem.
- To jest... - zaczął Chejron.
- Przepowiednia? - spytała Merida,a ludzio koń potwierdził.
- Cześć jak masz na imię? - podbiegła do mnie Rachel.
- Jack Frost miło mi cię...
- MI też! - przerwała mi.Nastała niezręczna cisza.Miała takie piękne oczy.
- Merida. - wtrąciła rudowłosa.Na jej twarzy malowała się złość?Może zazdrość?Ale o co?
- Rachel jak już wiesz.Miło mi! - zapiszczała Rachel.
- No cóż przepowiednią się na razie nie martwcie,a póki co pozostaje problem gdzie zamieszkacie.Na pewno sobie jakoś poradzicie,może sami coś wyczarujecie. - powiedział i Percy zaprowadził nas tam gdzie można wybudować mój domek.Cały był z lodu i sopli,lecz w środku było normalnie tak jak w każdym domu.
Meridy domek był zupełnie inny.Jej dom cały płonął,jednak w środku było normalnie.Poszedłem na wzgórze i usiadłem tam.Zapadała powoli noc.Po kilku minutach przysiadła się również Merida.
- Oh mam tego dość!!Nienawidzę tego obozu!! - krzyknąłem i wstałem.Zacząłem kopać w kamień i narzekać.
- Ciesz się,że nie masz rodziny.Nie będę cię okłamywać. - powiedziałem.Merida wstała.Miała łzy w oczach.
- Zamknij się!!Na wszystko tylko narzekasz,a ja co mam do powiedzenia!!?Byłam sierotą!!Ciesz się,że miałeś rodzinę,która przynajmniej cię kochała,a kłamała tylko dlatego,bo się martwiła!!Jesteś Egoistą!!Nie umiesz docenić tego co masz!!Ja nie miałam nic!!Rozumiesz!? - te słowa zabolały mnie.Jak mogłem być taki głupi!!Przecież ona też cierpi i jest w gorszej sytuacji niż ja.Dziewczyna usiadła na trawie i zaczęła szlochać.
- Przepraszam. - powiedziałem i usiadłem obok niej.Ona natychmiast się do mnie przytuliła.
- Jakim ty jesteś idiotą. - powiedziała.
- Ale przystojnym idiotą. - dodałem.
- A jednak idiotą. - powiedziała i popatrzyła mi w oczy.Była smutna.
- Wiem co polepszy ci humor. - powiedziałem.
- Co takiego? - spytała,a ja zacząłem ją łaskotać.Zaczęła się śmiać i tarzać po trawie.
- Przestań Bałwanie! - mówiła przez śmiech.Przestałem ją łaskotać,a ona uśmiechnęła się do mnie.Poczułem się jakoś niezręcznie.Nie mogłem wytrzymać spojrzenia tych jej oczu.
- Cześć co robicie!? - zawołała wesoło Rachel.Merida spochmurniała.
- Gówno! - odpowiedziała Merida.Wstała z ziemi i poszła mówiąc,że jest śpiąca.
- Co jej się stało? - spytała zielonooka.
- Nic po prostu ma zły humor. - odpowiedziałem.Zauważyłem,że na policzku miała plamę,więc kciukiem ją zmyłem,a ona się zaśmiała.Z tyłu dostrzegłem Meridę,która patrzyła na mnie z wyrzutem,ale co takiego zrobiłem?Przecież to tylko plama!
piątek, 20 marca 2015
Rozdział 2 Mam super rodzinkę!
Szliśmy do tego obozu dość długo.Wszyscy wesoło o czymś rozmawiali,oprócz mnie.Ja szedłem z tyłu.Tak wiem uwielbiam zawierać znajomości,coś czuję,że będzie śmiesznie wkurzać Meridę noi i jestem niesamowicie przystojny,czego nie można marnować,ale myślami nadal byłem przy tacie,który nie jest moim tatą.Jak on mógł mi to zrobić?Nagle Percy,Grover i Merida zaczęli rozkładać namioty.Oczywiście pomogłem im.
- Dobra nie jest tu bezpiecznie,więc się nie oddalać! - powiedział Grover gdy skończyliśmy rozkładać namioty.Rozejrzałem się.Wszędzie panowała gęsta ciemność.Drzewa nachylały się groźnie,a ja miałem wrażenie,że coś się za nimi kryje.Po chwili Percy wyszedł z drzew i rzucił kilka patyków na ziemię,a Merida to podpaliła.Potem morskooki zaczął opowiadać co przeżył przy okzaji wytłumaczając mi czym są potwory,herosi i bogowie.Domyśliłem się,że Annabeth to jego dziewczyna, gdyż gdy o niej wspominał rumienił się i wzdychał.Fajnie czuć,że jesteś komuś potrzebny.Ja niestety tego nie czuję...Nie mam dla kogo żyć.Nie chodzi mi o to,że muszą mnie kochać, tylko chciałbym mieć kogoś komu by na mnie zależało.Wiem,że raczej to się nie uda,ale można spróbować,a na pewno nie poddam się bez walki.Wszyscy poszli spać,no oprócz mnie.Ja wziąłem pierwszą wartę.Rano dotarliśmy do obozu.Percy mnie oprowadził.Wszytko było tak jakby walka z oddziałami Kronosa nie miała wcale miejsca.Z tego co percy opowiadał myślałem,że jeszcze dużo będzie do odnowienia,a tu proszę jak pięknie!Zaprowadził mnie do Chejrona.Gdy wszystko o sobie mu wytłumaczyłem zaczął pytać Meride.
- No dobrze ciebie przeniesiono w czasie,a Meridę? - zwrócił się do ognistowłosej.
- Ja żyję od jakiś 314 lat. - powiedziała nieśmiało.
- No tak!!Były takie dwie bogini,jedna była stworzona z mrozu i lodu,a druga z ognia i słońca.Obydwie zasiadały na tronach.Tylko one umiały zrozumieć Tytanów i w końcu się zakochały w nich.Niestety bogowie się o tym dowiedzieli i skazali je na wieczne tortury,nie słyszałem żeby miały dzieci,ale widocznie ukryły was. - przemówił.
- Ale czemu my o tym nie wiedzieliśmy,czemu ja tego nie wiedziałem!? - wtrącił Percy.
- Było to 300 lat temu,myślałem do teraz,że nie miały dzieci,więc po co ruszać ten temat. - odpowiedział.No to super!!Moja matka zdradziła bogów,mój ojciec prawie zniszczył cały świat i do tego może mnie wykorzystać,ponieważ on nigdy nie umrze.Mam super rodzinkę!
________________________________________________________________________
Sorki,ale się nie wyrobiłam na tamten piątek...
- Dobra nie jest tu bezpiecznie,więc się nie oddalać! - powiedział Grover gdy skończyliśmy rozkładać namioty.Rozejrzałem się.Wszędzie panowała gęsta ciemność.Drzewa nachylały się groźnie,a ja miałem wrażenie,że coś się za nimi kryje.Po chwili Percy wyszedł z drzew i rzucił kilka patyków na ziemię,a Merida to podpaliła.Potem morskooki zaczął opowiadać co przeżył przy okzaji wytłumaczając mi czym są potwory,herosi i bogowie.Domyśliłem się,że Annabeth to jego dziewczyna, gdyż gdy o niej wspominał rumienił się i wzdychał.Fajnie czuć,że jesteś komuś potrzebny.Ja niestety tego nie czuję...Nie mam dla kogo żyć.Nie chodzi mi o to,że muszą mnie kochać, tylko chciałbym mieć kogoś komu by na mnie zależało.Wiem,że raczej to się nie uda,ale można spróbować,a na pewno nie poddam się bez walki.Wszyscy poszli spać,no oprócz mnie.Ja wziąłem pierwszą wartę.Rano dotarliśmy do obozu.Percy mnie oprowadził.Wszytko było tak jakby walka z oddziałami Kronosa nie miała wcale miejsca.Z tego co percy opowiadał myślałem,że jeszcze dużo będzie do odnowienia,a tu proszę jak pięknie!Zaprowadził mnie do Chejrona.Gdy wszystko o sobie mu wytłumaczyłem zaczął pytać Meride.
- No dobrze ciebie przeniesiono w czasie,a Meridę? - zwrócił się do ognistowłosej.
- Ja żyję od jakiś 314 lat. - powiedziała nieśmiało.
- No tak!!Były takie dwie bogini,jedna była stworzona z mrozu i lodu,a druga z ognia i słońca.Obydwie zasiadały na tronach.Tylko one umiały zrozumieć Tytanów i w końcu się zakochały w nich.Niestety bogowie się o tym dowiedzieli i skazali je na wieczne tortury,nie słyszałem żeby miały dzieci,ale widocznie ukryły was. - przemówił.
- Ale czemu my o tym nie wiedzieliśmy,czemu ja tego nie wiedziałem!? - wtrącił Percy.
- Było to 300 lat temu,myślałem do teraz,że nie miały dzieci,więc po co ruszać ten temat. - odpowiedział.No to super!!Moja matka zdradziła bogów,mój ojciec prawie zniszczył cały świat i do tego może mnie wykorzystać,ponieważ on nigdy nie umrze.Mam super rodzinkę!
________________________________________________________________________
Sorki,ale się nie wyrobiłam na tamten piątek...
piątek, 6 marca 2015
Rozdział 1 Zakłamany świat!
6 lat później:
Moja siostra ma już 6 lat i jak się okazało nie jest taka straszna.Również jest przeciwko swojej mamie i w tych ciężkich latach kiedy nasz tata wyjechał w celach pracy musimy nawzajem się wspierać.Na szczęście jeszcze żyjemy co jest sporym plusem.Marta nas nie oszczędza.Otworzyłem oczy.Światło przebijało się przez szkło oświetlając mnie i przy okazji budząc.Zaraz szkoła!!A nie dzisiaj przecież sobota!Zamknąłem z powrotem oczy.
- Jack Jack!! - słyszałem na korytarzu,nagle moje drzwi się otworzyły i coś wskoczyło na mnie.
- Jack ratuuuuj!! - zapiszczał dziecięcy głosik.Otworzyłem oczy.Mała Emma moja siostra skakała po mnie próbując obudzić.
- Dobra co się stało? - mruknąłem siadając.
- Potwór zaczyna ziać ogniem!! - krzyknęła Emma.Bardzo dobrze wiedziałem co to znaczy.A znaczy to: Marta zaczyna się na nas drzeć.Po chwili do pokoju weszła moja macocha.
- Tu się schowałaś!Natychmiast wracaj i posprzątaj to !! - krzyknęła.Emma schowała sie za mną drżąc.
- Co ona niby takiego zrobiła? - spytałem nieźle się na nią wkurzając.Mogła bić sobie Emmę,ale nie mnie jestem od niej wyższy,mi nic nie zrobi.
- Potłukła szklankę! - poskarżyła się wymachując rękoma.
- Do końca już zwariowałaś?!Nie rozumiesz,że to tylko dziecko?jeszcze się pokaleczy! - ryknąłem na nią.Podszedłem do biurka sięgając komórkę.Wsadziłem ją do kieszeni piżamowych spodni i włączyłem nagrywanie.
- Słuchaj ona potłukła szklankę!Nie ja,niech to teraz sprząta! - krzyknęła.
- Jak tata wróci to mu wszystko powiem. - zagroziłem.
- Jason ten naiwny głupek?Nie widzisz,że on ci nigdy nie wierzy? - spytała kpiąco.
- Nie mów tak o moim tacie! - krzyknąłem.
- Ale to jest prawda. - powiedziała.westchnąłem i policzyłem w myślach do 10 żeby nie walnąć jej.
- Dobra ja to posprzątam. - powiedziałem ustępując.
- Dobry chłopiec. - powiedziała z satysfakcją i wyszła.
- Jack! - krzyknęła Emma podbiegając i przytulając sie do mnie.
- Ej nie płacz wszystko jest ok. - powiedziałem spokojnie.
- Boję się. - przyznała.
- Nie bój się obronię cię. - odpowiedziałem ze śmiechem.Wyjąłem z kieszeni telefon.
- Tato teraz mi wierzysz? - spytałem.
- Wiem,że nie możesz opuścić swojej pracy,dlatego ja z Emmą opuszczę dom.Pojedziemy do ciebie. - powiedziałem.Zatrzymałem nagrywanie i wysłałem tacie.Tak to dzisiaj.Ucieczka z tego domu.Miałem ze sobą wziąć jeszcze Czkawkę,mojego kumpla.Trasę i wszystko inne przygotowałem.Jedzenie,pieniądze i ubrania.Ubrałem się szybko,Emmę też i wyskoczyliśmy przez okno biorąc ze sobą plecaki.Pobiegliśmy po Czkawkę i po paru godzinach siedzieliśmy w samolocie.
- Uwaga proszę zapiąć pasy,lądujemy. - powiedział głos.Zapiąłem się i Emmę.Zdążyliśmy już się przespać,więc będziemy wypoczęci no może Czkawka nie,bo przez cały lot wymiotował,ale nie ważne.Samolot wylądował w New Jersey,a my kierowaliśmy się do Manhattanu.Odpiąłem się,Emmę też i we troje wysiedliśmy z samolotu.Nagle Czkawka położył się na ziemi.
- Ach ziemia! - westchnął.
- Wiesz to chyba nie ziemia. - odparłem patrząc z obrzydzeniem na niego.Czkawka szybko wstał i poszliśmy w kierunku tunelu Holland,gdzie powinniśmy dotrzeć za jakieś pół dnia drogi.Szliśmy tak zmęczeni.Nagle zauważyłem coś dziwacznego.Ujrzałem rudowłosą dziewczynę,która trzymała płomień w ręku i chłopaka,który był pół kozą.Powiedziałem Emmie i Czkawce,żeby się zatrzymali i odpoczeli,a ja poszedłem w stronę dziwnej dwójki.
- Dlaczego jesteś pół kozą,a ty dlaczego trzymałaś ogień w rękach? - spytałem zdziwiony.Oni zaczęli się na mnie patrzeć z niedowierzaniem i jakby wahaniem.
- Ty widzisz przez mgłę?I również czuję twoją silną aurę tak jak u Meridy. - powiedział.O co mu chodzi?!Jaka mgła?Jaka aura?
- Musisz pójść z nami do obozu... - powiedział ten pół kozo pół człowieczy stwór.Nie wiedziałem co chodzi,ale czułem,że dowiem się dlaczego wokoło mnie dzieją się dziiiwne rzeczy.
- Zaraz ja nigdzie nie idę!Z wami. - powiedziałem patrząc na nich jak na idiotów.
- Słuchaj masz rodzica gdzieś w pobliżu? - spytał ten koziołek.
- Pracuje w Manhattanie,ale co ci do tego? - spytałem.Kompletnie nic nie rozumiałem.
- A znasz swojego drugiego rodzica? - tak jakby mnie znał.
- Nie... - odparłem bezsilnie.
- No właśnie,a dzieją się wokół ciebie dziwne rzeczy? - wypytywał.
- Tak.. - mruknąłem,ale po chwili przypomniałem sobie,że nawet go nie znam.
- Ale co ci do tego?! - powiedziałem zdenerwowany.
- Dobra nieważne szkoda czasu na takich pajaców. - powiedziałem i odwróciłem się do nich plecami z zamiarem powrócenia do siostry.Nagle poczułem gorącą dłoń na ramieniu.Obróciłem się.To była ta ognistowłosa,Merida chyba.Jej oczy były ogniste zamiast niebieskie!Odsunąłem się od niej.
- Słuchaj nazywaj nas jak chcesz,lecz wiedz,że ty też tym jesteś!! - krzyknęła.Po chwili odetchnęła i uspokoiła sie.Jej oczy z powrotem stały się niebieskie.
- Kiedy jeszcze nie wiedziałam o obozie o herosach byłam taka jak ty.Nic nie wiedziałam o swoim jednym rodzicu.I wtedy spotkałam go.Moja reakcja była podobna do twojej,ale zgodziłam się i ty też powinieneś. - powiedziała przyglądając mi się.
- Pójdziemy do tego twojego rodzica i zobaczymy co on powie okey? - spytała.popatrzyłem na kozła.Patrzył na mnie jakby mówił: Musisz to zrobić.
- Okey. - westchnąłem.Podałem Meridzie rękę.
- Jackson Overland Frost,ale mów mi po prostu Jack. - przedstawiłem sie.
- Merida Brave. - odpowiedziała.
- A ja jestem Grover. - powiedział kozioł.Przedstawiłem im moją siostrę i Czkawkę i razem ruszyliśmy w drogę.Po długiej wędrówce zobaczyłem tatę.On podbiegł do mnie i uściskał,to samo zrobił z moją siostrą.
- Słyszałem wiadomość,którą mi przesłałeś,tak bardzo cię przepraszam. - powiedział.
- Nic się nie stało. - odpowiedziałem.Byłem szczęśliwy.
- Ekhm! - zwrócił uwagę na siebe Grover.
- Proszę pana,jestem z obozu herosów.Kim była matka Jacksona? - spytał.Popatrzyłem na niego pewny,że zaraz wytłumaczy,że to jakiś żart,ale w jego oczach był ból.
- Nie wiem.Pewnego dnia przed moim domem pokazała sie piękna kobieta.Miała łagodną twarz,bardzo bladą.Usta mocno podkreślone i przepiękne niebieskie oczy.Włosy miała białe jak ty.Na głowie miała piękny wianek zrobiony z małych zamrożonych kwiatuszków i liści.Na rękach trzymała coś a raczej kogoś.Powiedziała,że jest boginią i przeniosła sie 300 lat w przód by cię ukryć przed
innymi bogami.Podobno twoim ojcem był jakiś tytan Pan Czasu i umiał przenosić sie w czasie.Kochał ponad wszystko tą kobietę,ale bogowie skazali ją na karę i Pan Czasu się zdenerwował i potem historia jakoś się poplątała.Nie pamiętam za bardzo.W więzieniu urodziła ciebie.Uciekła z więzienia i wyciągnęła prezent od Pana Czasu.Był to krysztalik,można było nim przemieścić się w czasie ile lat tylko chcesz,ale tylko jeden raz.I wtedy przeniosła się i przyszła do mnie.Jack przepraszam cię.Wspominała też,że nie mogę cię wysłać do obozu herosów,ponieważ znajdą cię. - zakończył.Nie mogłem w to uwierzyć!!Jak on tak mógł?Przez całe życie mnie okłamywał.
- Nie masz mnie za co przepraszać,nie jestem twoim synem!Już nie jestem. - patrzyłem w jego oczy zastanawiając się co jeszcze przede mną ukrywa!Nie mogłem tego znieść!Z moich oczu poleciała samotna łza.Odwróciłem się od taty znaczy Jasona!I zacząłem biec przed siebie.Zauważyłem,że pod moimi nogami wytwarzał się szron.Czyli ja mam moc?Biegłem najszybciej jak umiałem.Nagle wiatr porwał mnie do góry jakbym był płatkiem śniegu.Powoli zacząłem łapać o co chodzi w lataniu i usiadłem na dachu jednego domu przy okazji zamrażając dach.Siedziałem tak i wpatrywałem się w księżyc.
- Co jeszcze przede mną ukryje? - pytałem sam siebie.Nie mogłem uwierzyć,że całe moje życie dotychczas to ściema!Machnąłem ręką,a z niej poleciał promień lodu.
- Ej no strzelają!? - krzyknął ktoś,ale nie widziałem,bo już zapadła noc.Nagle jakiś chłopiec wybiegł i stanął w świetle latarni.Spojrzałem na niego.Wyjął coś z kieszeni i to coś zmieniło się w miecz.Machnął drugą ręką i obok niego powstała fala wody,która jakby czekała na rozkaz chłopaka.Czyli jest ktoś taki jak ja,a może jest ich jeszcze więcej.
Zeskoczyłem z dachu nie robiąc sobie krzywdy.Chłopak stał do mnie plecami.
- Emm Cześć? - przywitałem się,a n obrócił się szybko i zaczął atakować swoją falą.Fala była mała,ale kiedy zbliżyła sie do mnie zrobiła sie tak potężna,że mogła mnie utopić.Fala nagle zaatakowała.Ja zakryłem się rękoma.Szum wody ucichł,a zamiast tego usłyszałem takie ksss.Spojrzałem na to co się stało.Fala była cała zamrożona.Chłopak otrząsł się z zdziwienia i zaczął atakować.Ja nauczyłem się kontrolować swoją moc i wszystko zamrażałem.W końcu miałem dość i przyszpiliłem chłopaka do drzewa,oczywiście go nie skrzywdziłem,tylko lodowe sztylety przyszpiliły jego koszulkę.Wyczarowałem jeszcze jeden sztylet w powietrzu i wycelowałem go w chłopaka,ale przed nim zatrzymał się tak jak chciałem.
- Ej ja nie chcę walczyć ok?Wypuszczę cię i postaraj się mnie nie utopić okey?Nawet cię nie znam. - tłumaczyłem się.Patrzył na mnie ostrożnie,lecz kiwnął głową.Machnąłem ręką i sztylety znikły.On zaś wziął miecz,podbiegł do mnie i wywalił mnie na ziemię przykładając mi do szyi miecz.
- Percy Nie! - krzyknął Gover.On popatrzył w stronę głosu,a po chwili puścił mnie i pomógł wstać.
- No wreszcie ja nie chcę walki!Dzięki Grover. - podziękowałem kozie.
- Grover dawno cię nie widziałem,a w końcu jesteś moim kumplem nie? - zawołał Percy.Oni widocznie też się znali.Wszystko wytłumaczyliśmy temu Percemu i on mnie przeprosił.Potem zaczął wymieniać wszystkie bogini i opisywać,ale żadna nie mogła być moją mamą,więc no cóż.Okazało się za to,że mój tata chciał zniszczyć cały świat,przez co zrobiło mi się troche głupio.
- Nie martw się to nie twoja wina. - powiedział Percy.
- Więc idziemy do obozu? - spytała Merida.Wszyscy przytaknęli.Lepiej żeby siostra,tata i Czkawka nie wiedzieli,że już idziemy.Percy powiedział,że nam pomoże i poszedł z nami.Czarna,gęsta warstwa przykryła już niebo,a małe złote punkciki lśniły radośnie.Był też pan księżyc.Ciekawe ile razy jeszcze ktoś mnie okłamie...
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wyrobiłam się!!!Rozdział jakby co będzie dodawany co piątek....:)
Moja siostra ma już 6 lat i jak się okazało nie jest taka straszna.Również jest przeciwko swojej mamie i w tych ciężkich latach kiedy nasz tata wyjechał w celach pracy musimy nawzajem się wspierać.Na szczęście jeszcze żyjemy co jest sporym plusem.Marta nas nie oszczędza.Otworzyłem oczy.Światło przebijało się przez szkło oświetlając mnie i przy okazji budząc.Zaraz szkoła!!A nie dzisiaj przecież sobota!Zamknąłem z powrotem oczy.
- Jack Jack!! - słyszałem na korytarzu,nagle moje drzwi się otworzyły i coś wskoczyło na mnie.
- Jack ratuuuuj!! - zapiszczał dziecięcy głosik.Otworzyłem oczy.Mała Emma moja siostra skakała po mnie próbując obudzić.
- Dobra co się stało? - mruknąłem siadając.
- Potwór zaczyna ziać ogniem!! - krzyknęła Emma.Bardzo dobrze wiedziałem co to znaczy.A znaczy to: Marta zaczyna się na nas drzeć.Po chwili do pokoju weszła moja macocha.
- Tu się schowałaś!Natychmiast wracaj i posprzątaj to !! - krzyknęła.Emma schowała sie za mną drżąc.
- Co ona niby takiego zrobiła? - spytałem nieźle się na nią wkurzając.Mogła bić sobie Emmę,ale nie mnie jestem od niej wyższy,mi nic nie zrobi.
- Potłukła szklankę! - poskarżyła się wymachując rękoma.
- Do końca już zwariowałaś?!Nie rozumiesz,że to tylko dziecko?jeszcze się pokaleczy! - ryknąłem na nią.Podszedłem do biurka sięgając komórkę.Wsadziłem ją do kieszeni piżamowych spodni i włączyłem nagrywanie.
- Słuchaj ona potłukła szklankę!Nie ja,niech to teraz sprząta! - krzyknęła.
- Jak tata wróci to mu wszystko powiem. - zagroziłem.
- Jason ten naiwny głupek?Nie widzisz,że on ci nigdy nie wierzy? - spytała kpiąco.
- Nie mów tak o moim tacie! - krzyknąłem.
- Ale to jest prawda. - powiedziała.westchnąłem i policzyłem w myślach do 10 żeby nie walnąć jej.
- Dobra ja to posprzątam. - powiedziałem ustępując.
- Dobry chłopiec. - powiedziała z satysfakcją i wyszła.
- Jack! - krzyknęła Emma podbiegając i przytulając sie do mnie.
- Ej nie płacz wszystko jest ok. - powiedziałem spokojnie.
- Boję się. - przyznała.
- Nie bój się obronię cię. - odpowiedziałem ze śmiechem.Wyjąłem z kieszeni telefon.
- Tato teraz mi wierzysz? - spytałem.
- Wiem,że nie możesz opuścić swojej pracy,dlatego ja z Emmą opuszczę dom.Pojedziemy do ciebie. - powiedziałem.Zatrzymałem nagrywanie i wysłałem tacie.Tak to dzisiaj.Ucieczka z tego domu.Miałem ze sobą wziąć jeszcze Czkawkę,mojego kumpla.Trasę i wszystko inne przygotowałem.Jedzenie,pieniądze i ubrania.Ubrałem się szybko,Emmę też i wyskoczyliśmy przez okno biorąc ze sobą plecaki.Pobiegliśmy po Czkawkę i po paru godzinach siedzieliśmy w samolocie.
- Uwaga proszę zapiąć pasy,lądujemy. - powiedział głos.Zapiąłem się i Emmę.Zdążyliśmy już się przespać,więc będziemy wypoczęci no może Czkawka nie,bo przez cały lot wymiotował,ale nie ważne.Samolot wylądował w New Jersey,a my kierowaliśmy się do Manhattanu.Odpiąłem się,Emmę też i we troje wysiedliśmy z samolotu.Nagle Czkawka położył się na ziemi.
- Ach ziemia! - westchnął.
- Wiesz to chyba nie ziemia. - odparłem patrząc z obrzydzeniem na niego.Czkawka szybko wstał i poszliśmy w kierunku tunelu Holland,gdzie powinniśmy dotrzeć za jakieś pół dnia drogi.Szliśmy tak zmęczeni.Nagle zauważyłem coś dziwacznego.Ujrzałem rudowłosą dziewczynę,która trzymała płomień w ręku i chłopaka,który był pół kozą.Powiedziałem Emmie i Czkawce,żeby się zatrzymali i odpoczeli,a ja poszedłem w stronę dziwnej dwójki.
- Dlaczego jesteś pół kozą,a ty dlaczego trzymałaś ogień w rękach? - spytałem zdziwiony.Oni zaczęli się na mnie patrzeć z niedowierzaniem i jakby wahaniem.
- Ty widzisz przez mgłę?I również czuję twoją silną aurę tak jak u Meridy. - powiedział.O co mu chodzi?!Jaka mgła?Jaka aura?
- Musisz pójść z nami do obozu... - powiedział ten pół kozo pół człowieczy stwór.Nie wiedziałem co chodzi,ale czułem,że dowiem się dlaczego wokoło mnie dzieją się dziiiwne rzeczy.
- Zaraz ja nigdzie nie idę!Z wami. - powiedziałem patrząc na nich jak na idiotów.
- Słuchaj masz rodzica gdzieś w pobliżu? - spytał ten koziołek.
- Pracuje w Manhattanie,ale co ci do tego? - spytałem.Kompletnie nic nie rozumiałem.
- A znasz swojego drugiego rodzica? - tak jakby mnie znał.
- Nie... - odparłem bezsilnie.
- No właśnie,a dzieją się wokół ciebie dziwne rzeczy? - wypytywał.
- Tak.. - mruknąłem,ale po chwili przypomniałem sobie,że nawet go nie znam.
- Ale co ci do tego?! - powiedziałem zdenerwowany.
- Dobra nieważne szkoda czasu na takich pajaców. - powiedziałem i odwróciłem się do nich plecami z zamiarem powrócenia do siostry.Nagle poczułem gorącą dłoń na ramieniu.Obróciłem się.To była ta ognistowłosa,Merida chyba.Jej oczy były ogniste zamiast niebieskie!Odsunąłem się od niej.
- Słuchaj nazywaj nas jak chcesz,lecz wiedz,że ty też tym jesteś!! - krzyknęła.Po chwili odetchnęła i uspokoiła sie.Jej oczy z powrotem stały się niebieskie.
- Kiedy jeszcze nie wiedziałam o obozie o herosach byłam taka jak ty.Nic nie wiedziałam o swoim jednym rodzicu.I wtedy spotkałam go.Moja reakcja była podobna do twojej,ale zgodziłam się i ty też powinieneś. - powiedziała przyglądając mi się.
- Pójdziemy do tego twojego rodzica i zobaczymy co on powie okey? - spytała.popatrzyłem na kozła.Patrzył na mnie jakby mówił: Musisz to zrobić.
- Okey. - westchnąłem.Podałem Meridzie rękę.
- Jackson Overland Frost,ale mów mi po prostu Jack. - przedstawiłem sie.
- Merida Brave. - odpowiedziała.
- A ja jestem Grover. - powiedział kozioł.Przedstawiłem im moją siostrę i Czkawkę i razem ruszyliśmy w drogę.Po długiej wędrówce zobaczyłem tatę.On podbiegł do mnie i uściskał,to samo zrobił z moją siostrą.
- Słyszałem wiadomość,którą mi przesłałeś,tak bardzo cię przepraszam. - powiedział.
- Nic się nie stało. - odpowiedziałem.Byłem szczęśliwy.
- Ekhm! - zwrócił uwagę na siebe Grover.
- Proszę pana,jestem z obozu herosów.Kim była matka Jacksona? - spytał.Popatrzyłem na niego pewny,że zaraz wytłumaczy,że to jakiś żart,ale w jego oczach był ból.
- Nie wiem.Pewnego dnia przed moim domem pokazała sie piękna kobieta.Miała łagodną twarz,bardzo bladą.Usta mocno podkreślone i przepiękne niebieskie oczy.Włosy miała białe jak ty.Na głowie miała piękny wianek zrobiony z małych zamrożonych kwiatuszków i liści.Na rękach trzymała coś a raczej kogoś.Powiedziała,że jest boginią i przeniosła sie 300 lat w przód by cię ukryć przed
innymi bogami.Podobno twoim ojcem był jakiś tytan Pan Czasu i umiał przenosić sie w czasie.Kochał ponad wszystko tą kobietę,ale bogowie skazali ją na karę i Pan Czasu się zdenerwował i potem historia jakoś się poplątała.Nie pamiętam za bardzo.W więzieniu urodziła ciebie.Uciekła z więzienia i wyciągnęła prezent od Pana Czasu.Był to krysztalik,można było nim przemieścić się w czasie ile lat tylko chcesz,ale tylko jeden raz.I wtedy przeniosła się i przyszła do mnie.Jack przepraszam cię.Wspominała też,że nie mogę cię wysłać do obozu herosów,ponieważ znajdą cię. - zakończył.Nie mogłem w to uwierzyć!!Jak on tak mógł?Przez całe życie mnie okłamywał.
- Nie masz mnie za co przepraszać,nie jestem twoim synem!Już nie jestem. - patrzyłem w jego oczy zastanawiając się co jeszcze przede mną ukrywa!Nie mogłem tego znieść!Z moich oczu poleciała samotna łza.Odwróciłem się od taty znaczy Jasona!I zacząłem biec przed siebie.Zauważyłem,że pod moimi nogami wytwarzał się szron.Czyli ja mam moc?Biegłem najszybciej jak umiałem.Nagle wiatr porwał mnie do góry jakbym był płatkiem śniegu.Powoli zacząłem łapać o co chodzi w lataniu i usiadłem na dachu jednego domu przy okazji zamrażając dach.Siedziałem tak i wpatrywałem się w księżyc.
- Co jeszcze przede mną ukryje? - pytałem sam siebie.Nie mogłem uwierzyć,że całe moje życie dotychczas to ściema!Machnąłem ręką,a z niej poleciał promień lodu.
- Ej no strzelają!? - krzyknął ktoś,ale nie widziałem,bo już zapadła noc.Nagle jakiś chłopiec wybiegł i stanął w świetle latarni.Spojrzałem na niego.Wyjął coś z kieszeni i to coś zmieniło się w miecz.Machnął drugą ręką i obok niego powstała fala wody,która jakby czekała na rozkaz chłopaka.Czyli jest ktoś taki jak ja,a może jest ich jeszcze więcej.
Zeskoczyłem z dachu nie robiąc sobie krzywdy.Chłopak stał do mnie plecami.
- Emm Cześć? - przywitałem się,a n obrócił się szybko i zaczął atakować swoją falą.Fala była mała,ale kiedy zbliżyła sie do mnie zrobiła sie tak potężna,że mogła mnie utopić.Fala nagle zaatakowała.Ja zakryłem się rękoma.Szum wody ucichł,a zamiast tego usłyszałem takie ksss.Spojrzałem na to co się stało.Fala była cała zamrożona.Chłopak otrząsł się z zdziwienia i zaczął atakować.Ja nauczyłem się kontrolować swoją moc i wszystko zamrażałem.W końcu miałem dość i przyszpiliłem chłopaka do drzewa,oczywiście go nie skrzywdziłem,tylko lodowe sztylety przyszpiliły jego koszulkę.Wyczarowałem jeszcze jeden sztylet w powietrzu i wycelowałem go w chłopaka,ale przed nim zatrzymał się tak jak chciałem.
- Ej ja nie chcę walczyć ok?Wypuszczę cię i postaraj się mnie nie utopić okey?Nawet cię nie znam. - tłumaczyłem się.Patrzył na mnie ostrożnie,lecz kiwnął głową.Machnąłem ręką i sztylety znikły.On zaś wziął miecz,podbiegł do mnie i wywalił mnie na ziemię przykładając mi do szyi miecz.
- Percy Nie! - krzyknął Gover.On popatrzył w stronę głosu,a po chwili puścił mnie i pomógł wstać.
- No wreszcie ja nie chcę walki!Dzięki Grover. - podziękowałem kozie.
- Grover dawno cię nie widziałem,a w końcu jesteś moim kumplem nie? - zawołał Percy.Oni widocznie też się znali.Wszystko wytłumaczyliśmy temu Percemu i on mnie przeprosił.Potem zaczął wymieniać wszystkie bogini i opisywać,ale żadna nie mogła być moją mamą,więc no cóż.Okazało się za to,że mój tata chciał zniszczyć cały świat,przez co zrobiło mi się troche głupio.
- Nie martw się to nie twoja wina. - powiedział Percy.
- Więc idziemy do obozu? - spytała Merida.Wszyscy przytaknęli.Lepiej żeby siostra,tata i Czkawka nie wiedzieli,że już idziemy.Percy powiedział,że nam pomoże i poszedł z nami.Czarna,gęsta warstwa przykryła już niebo,a małe złote punkciki lśniły radośnie.Był też pan księżyc.Ciekawe ile razy jeszcze ktoś mnie okłamie...
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wyrobiłam się!!!Rozdział jakby co będzie dodawany co piątek....:)
piątek, 27 lutego 2015
Prolog
- Cześć kochanie! - zawołała moja macocha witając mojego tatę z drzwiach.Na pozór miła kobieta.Ma brązowe włosy,jest drobniutka w budowie,dość niska.Ma zielone oczy.Nigdy nie znałem swojej mamy,ale z tego co wiem była to miła i dobra kobieta,która bardzo mnie kochała,ale niestety umarła po moim porodzie.Nie wiem czy to prawda,ale nic innego nie wiem o niej poza tym,pewnie myślicie,że to fajnie jak jakaś kobieta chce się mną zaopiekować,ale to wcale nie fajnie.Ona tylko mi życie uprzykrza.Wcale nie mówię tego dlatego,że większość dzieci ma tak,że nie może przyzwyczaić się do nowej mamy.Jak tata znika na pół dnia do pracy ONA drze się na mnie,nie interesuje się mną,a raz zrobiła imprezę w tym domu pod nieobecność mojego taty i potem zwaliła to na mnie,że zaprosiłem bez uprzedzenia kolegów i zrobiliśmy sobie imprezę,a potem miałem szlaban na kompa czy to jest fair?!!Nie ma to jak zwalić coś na dwunastoletniego chłopca co nie?
- Jack odrobiłeś lekcje?! - krzyknął tata z werandy,mimo to usłyszałem jego głos w moim pokoju.Tak w moim pokoju prawie wszystko słychać co dzieje się w domu.
- Właśnie odrabiam,a co?! - odpowiedziałem rozwiązując zadanie z matmy.Moje ciemne blond włosy opadały mi troszkę na niebieskie oczy.Podobno jak się urodziłem miałem ciemne brązowe włosy,ale co roku miałem je coraz jaśniejsze,a teraz mam ciemny blond,podobno z oczami było podobnie,ale nie za bardzo obchodzi mnie to jak wyglądałem.Mam trupią karnację,dlatego w szkole często mówią do mnie wampir do czego się już przyzwyczaiłem.Jestem szczupły,ale moja babcia twierdzi,że jestem patykiem i ciągle wpycha mi jedzenie,a kiedy pytam się jej o mojej mamie,to ona zawsze zmienia temat,coś ukrywa.Wspominałem,że wokół mnie dzieją się dziwne rzeczy np: gdy robię sobie gorącą herbatę,a gdy ją pije robi się lodowata i wiele innych takich rzeczy.Nagle mój tata wszedł do mojego pokoju.Mój tata to moje przeciwieństwo.Ma kruczoczarne włosy,zielone oczy i opaloną karnację noi nie jest taki chudy jak ja,ale mimo to jest dość szczupły.Za nim weszła Marta moja macocha.Popatrzyła na mnie z satysfakcją.
- Chcielibyśmy ci coś powiedzieć. - powiedział tata.Ja ciągle robiłem zadanie z matematyki.
- Aha to super. - mruknąłem licząc pod kreską działanie.
- Będziesz miał rodzeństwo. - aha spoko.Zaraz co??!!!Natychmiast odwróciłem się od lekcji i spojrzałem na Martę ze złością i na tatę z pytającą miną.
- Dokładniej siostrzyczkę. - powiedziała Marta z jeszcze większą satysfakcją.Myślałem,że moje życie nie może być już gorsze,a jednak,jeszcze jakby był to chłopak,to może bym wytrzymał,ale siostrzyczka?!Wybiegłem z pokoju na korytarz,z korytarza do werandy.Wziąłem kurtkę i włożyłem trampki i wyszedłem na zewnątrz.Po chwili zacząłem biec zarzucając na siebie kurtkę.Świeże powietrze,wiatr we włosach.Uwielbiam to!Ogólnie w biegu byłem bardzo szybki i mogłem biec bardzo długo co było korzystne gdy uciekałem przed szkolnymi siłaczami i opryszkami hehe.Biegłem tak wdychając tony świeżego powietrza.Wiedziałem,gdzie się kieruję.Zwolniłem przy małym domku.Podszedłem do drzwi dysząc.Zanim zadzwoniłem drzwi się otworzyły.
- Cześć Jack. - powiedziała blondwłosa kobieta cała uśmiechnięta.
- Dzień Dobry. - przywitałem się.
- Julek jest na górze. - powiedziała.Ja mruknąłem coś w stylu dzięki i pobiegłem na górę.W pokoju nigdzie go nie było,więc wyjrzałem przez okno.Siedział na parapecie z zewnątrz.Był ubrany w łachmany,bo widzicie on jest bardzo biedny i po prostu mu pomagam,bo wiecie w porównaniu do niego to ja bogaty jestem.
- Cześć Julek. - przywitałem się,a on o mało co nie spadł z parapetu na ulicę.
- O cześć Jack mówiłem ci,że wolę moje drugie imie. - powiedział z uśmiechem.
- No wiem Fynn. - poprawiłem się.
- Pewnie masz kłopoty. - stwierdził.
- Skąd wiesz? - spytałem.
- Jesteś czerwony na buzi,więc pewnie biegłeś,a po jakiego buta biegłbyś aż do mnie?Na pewno coś cię trapi. - wytłumaczył.
- Moje życie legło w gruzach. - krzyknąłem siadając na fotelu.
- Macocha? - spytał.
- Nie coś gorszego. - odpowiedziałem.
- Dwie macochy? - spytał ze zdziwieniem.
- Tak,to znaczy...CO?!!NIE?! - wykrzyknąłem orientując się,że nie zgadł.
- To co? - spytał.
- Będę mieć rodzeństwo! - mruknąłem pod nosem.
- Brat czy... - zaczął.
- Siostra. - przerwałem mu.
- uuuuu.
- No właśnie. - odpowiedziałem i zacząłem myśleć co będę robił z siostrą,która będzie pewnie takim samym potworem jak jej matka...
- Jack odrobiłeś lekcje?! - krzyknął tata z werandy,mimo to usłyszałem jego głos w moim pokoju.Tak w moim pokoju prawie wszystko słychać co dzieje się w domu.
- Właśnie odrabiam,a co?! - odpowiedziałem rozwiązując zadanie z matmy.Moje ciemne blond włosy opadały mi troszkę na niebieskie oczy.Podobno jak się urodziłem miałem ciemne brązowe włosy,ale co roku miałem je coraz jaśniejsze,a teraz mam ciemny blond,podobno z oczami było podobnie,ale nie za bardzo obchodzi mnie to jak wyglądałem.Mam trupią karnację,dlatego w szkole często mówią do mnie wampir do czego się już przyzwyczaiłem.Jestem szczupły,ale moja babcia twierdzi,że jestem patykiem i ciągle wpycha mi jedzenie,a kiedy pytam się jej o mojej mamie,to ona zawsze zmienia temat,coś ukrywa.Wspominałem,że wokół mnie dzieją się dziwne rzeczy np: gdy robię sobie gorącą herbatę,a gdy ją pije robi się lodowata i wiele innych takich rzeczy.Nagle mój tata wszedł do mojego pokoju.Mój tata to moje przeciwieństwo.Ma kruczoczarne włosy,zielone oczy i opaloną karnację noi nie jest taki chudy jak ja,ale mimo to jest dość szczupły.Za nim weszła Marta moja macocha.Popatrzyła na mnie z satysfakcją.
- Chcielibyśmy ci coś powiedzieć. - powiedział tata.Ja ciągle robiłem zadanie z matematyki.
- Aha to super. - mruknąłem licząc pod kreską działanie.
- Będziesz miał rodzeństwo. - aha spoko.Zaraz co??!!!Natychmiast odwróciłem się od lekcji i spojrzałem na Martę ze złością i na tatę z pytającą miną.
- Dokładniej siostrzyczkę. - powiedziała Marta z jeszcze większą satysfakcją.Myślałem,że moje życie nie może być już gorsze,a jednak,jeszcze jakby był to chłopak,to może bym wytrzymał,ale siostrzyczka?!Wybiegłem z pokoju na korytarz,z korytarza do werandy.Wziąłem kurtkę i włożyłem trampki i wyszedłem na zewnątrz.Po chwili zacząłem biec zarzucając na siebie kurtkę.Świeże powietrze,wiatr we włosach.Uwielbiam to!Ogólnie w biegu byłem bardzo szybki i mogłem biec bardzo długo co było korzystne gdy uciekałem przed szkolnymi siłaczami i opryszkami hehe.Biegłem tak wdychając tony świeżego powietrza.Wiedziałem,gdzie się kieruję.Zwolniłem przy małym domku.Podszedłem do drzwi dysząc.Zanim zadzwoniłem drzwi się otworzyły.
- Cześć Jack. - powiedziała blondwłosa kobieta cała uśmiechnięta.
- Dzień Dobry. - przywitałem się.
- Julek jest na górze. - powiedziała.Ja mruknąłem coś w stylu dzięki i pobiegłem na górę.W pokoju nigdzie go nie było,więc wyjrzałem przez okno.Siedział na parapecie z zewnątrz.Był ubrany w łachmany,bo widzicie on jest bardzo biedny i po prostu mu pomagam,bo wiecie w porównaniu do niego to ja bogaty jestem.
- Cześć Julek. - przywitałem się,a on o mało co nie spadł z parapetu na ulicę.
- O cześć Jack mówiłem ci,że wolę moje drugie imie. - powiedział z uśmiechem.
- No wiem Fynn. - poprawiłem się.
- Pewnie masz kłopoty. - stwierdził.
- Skąd wiesz? - spytałem.
- Jesteś czerwony na buzi,więc pewnie biegłeś,a po jakiego buta biegłbyś aż do mnie?Na pewno coś cię trapi. - wytłumaczył.
- Moje życie legło w gruzach. - krzyknąłem siadając na fotelu.
- Macocha? - spytał.
- Nie coś gorszego. - odpowiedziałem.
- Dwie macochy? - spytał ze zdziwieniem.
- Tak,to znaczy...CO?!!NIE?! - wykrzyknąłem orientując się,że nie zgadł.
- To co? - spytał.
- Będę mieć rodzeństwo! - mruknąłem pod nosem.
- Brat czy... - zaczął.
- Siostra. - przerwałem mu.
- uuuuu.
- No właśnie. - odpowiedziałem i zacząłem myśleć co będę robił z siostrą,która będzie pewnie takim samym potworem jak jej matka...
czwartek, 26 lutego 2015
Witajcie!!
Hejka na tym blogu poznacie historię Jacka z Strażników Marzeń i Meridy z Merida Waleczna.
Będzie to historia inna od bajek.Nasi bohaterzy spotkają herosów z Percego Jacksona wraz a nim!Będą też inni bohaterowie,ale myślę,że stronę z bohaterami dodam jak nasze opowiadanie się troszkę rozkręci.Opowiadanie będzie pisane Oczami Jacka.Dzisiaj postaram się zrobić szablon,muzykę i takie inne,a jutro powinien pojawić się prolog.Może znacie mnie już z tego bloga?-
http://mojnowyblogjelsawojnastratamilosc.blogspot.com/
Noi to w sumie tyle na dzisiaj.
Będzie to historia inna od bajek.Nasi bohaterzy spotkają herosów z Percego Jacksona wraz a nim!Będą też inni bohaterowie,ale myślę,że stronę z bohaterami dodam jak nasze opowiadanie się troszkę rozkręci.Opowiadanie będzie pisane Oczami Jacka.Dzisiaj postaram się zrobić szablon,muzykę i takie inne,a jutro powinien pojawić się prolog.Może znacie mnie już z tego bloga?-
http://mojnowyblogjelsawojnastratamilosc.blogspot.com/
Noi to w sumie tyle na dzisiaj.