Strony

piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział 4 KOLEGA.

- Wiesz co muszę już iść Rachel. - powiedziałem.
- Pa! - pożegnała się i pocałowała mnie PO PRZYJACIELSKU w policzek.Poszedłem do swojego domku.Temperatura była bardzo niska,ale mi tam to nie przeszkadzało.Wiedziałem,że nie zasnę,ale gdy tylko położyłem się moje oczy jakoś same się zamknęły i tak przez przypadek usnąłem.
                                                                       ***
Wszędzie czarno,zimno i cicho.Bardzo dobrze słyszałem własne bicie serca i oddech.W oddali dało się dostrzec gęsty las,przez który nagle coś przemknęło.Moje serce zaczęło walić mocniej,a oddech stawał się płytki i szybszy.Niepokojąca cisza,która pewnie zostanie przez coś przerwana.Nagle w lesie usłyszałem szmer,a to łamiącą się gałązkę,a to jeszcze szum wiatru,który bawił się moim strachem.Czułem się jakby wszystko było skierowane przeciwko mnie.Drzewa wyglądały tak jakby zalazł miało coś z nich wyleźć,a chmury patrzyły kpiąco nie chcąc,aby blask księżyca i gwiazd przedostał się i oświetlił mi choć trochę okolicę.Stałem bez ruchu.Bałem się oddychać,a co dopiero przesunąć się choćby o krok.Nagle z cienia wyszedł ktoś bez szelestnie.Była to Merida,co bardzo ulżyło mi na sercu.Odwróciła się do mnie twarzyczką i uśmiechnęła.Nagle za nią pojawił się cień,który z szyderczym uśmiechem trzymał miecz z spiżu.Zacząłem biec do Meridy,lecz gdy się do niej przybliżałem coś mnie odpychało.Rudowłosa nadal stała i się do mnie uśmiechała nie wiedząc co za nią stoi.
- Za tobą!!! - Zacząłem się drzeć,lecz z moich ust wydobywało się tylko ciche szepnięcie,a potem głos kompletnie zanikał.Ten cień wbił jej miecz i przebił ją na wylot.Rudowłosa znikała powoli w formie płomieni.
- Nie!!! - wydarłem się.Tym razem było mnie słychać.
- Jack jak mogłeś? - spytała Merida.
Byłem kompletnie zdezorientowany.Merida upadła na ziemię.Nie chciałem na to patrzeć.Nagle ten cień pokazał się.Miał białe włosy,błękitne,puste oczy,szyderczy uśmiech i..Zaraz!!To byłem ja!!Przyglądałem się nie wierząc w to co widzę.
- Widzisz Jack...To nie był sen.To przyszłość. - jakiś głos wyszeptał przy mnie.Jak to?!Przyszłość?Ale ja jej nie zabiję...Nigdy!!
- Zaprzeczaj dalej hyhyhy(taki śmiech jak się Mrok śmiał),ale przed tym i tak nie uciekniesz... - wyszeptał znów.Nagle w mojej głowie coś mówiło mi by zabił ją.
- Aaaaa!!Wyjdź z mojej głowy!! - krzyczałem trzymając się za głowę.W końcu ten głos przestał do mnie mówić.Spojrzałem na Meridę.Leżała na ziemię,a po chwili ogień,który wcześniej zapłonął na niej zaczął rozwiewać się w pył,aż w końcu tylko to po niej zostało.Jakieś drobinki kurzu.Moje nogi nie były tak jak wcześniej przymocowane do ziemi,teraz biegłem do Meridy,a raczej to co po niej pzostało.Ukląkłem na kolana.Z oczu poleciały potężne łzy.
Wokoło zaczął padać delikatne płatki śniegu.Nie zważałem na to.Wplatałem swoje ręce w włosy i siedziałem tak patrząc na drobinki pyłu.
                                                                         ***
Nagle zobaczyłem swój pokój.Leżałem w łóżku cały mokry,a łzy kapały mi jeszcze z oczu.Serce biło jak oszalałe,a oddech był przyśpieszony.
- T..to t-tylko sen. - mówiłem jąkając się.Wszedłem pod lodowaty prysznic co mnie nieco orzeźwiło.
Wyszedłem z swojego domku.Nikogo jeszcze nie było.Cóż była 3 00 rano.Poszedłem poćwiczyć szermierkę,jednak kiedy tam poszedłem zobaczyłem  Meridę.Miała zawziętą minę,a w rękach trzymała łuk mierząc w tarczę.Napięła cięciwę i puściła ją.Strzała trafiła w sam środek środka tarczy.
- Wow! - szepnąłem.
- Merida podbiega do smoka! - mówiła i robiła to.
- Celuje w niego!Czy jej się uda? - krzyczy.Napina cięciwę i trafia w drzewo.
- Tak!!Kolejny zabity smok przez Meridę!! - krzyknęła.Wiatr nagle zawiał i przemówił do mnie tak jak zawsze.
- Wpadła ci w oko co? - ja zapominając o tym,że wiatr może ze mną gadać spadam z górki,a potem leżę pod nogami Meridy,która celuje we mnie łukiem.
- Jack?! - powiedziała i schowała strzałę.
- Nie strasz mnie tak. - powiedziała odwracając ode mnie wzrok i patrząc na tarczę.Wiatr unosił jej rude loczki przy okazji mówiąc mi:
- Wpadła ci w oko co? - spytał wiatr,ale ja pokręciłem przecząco głową.
- Zobaczymy. - odkrzyknął wiatr.Porwał nagle liście i sprawił,że jeden liść walnął Meridę w twarz,na co ona zachwiała się i po chwili leżałem znów na ziemi z Meridą na sobie.
- Dzięki. - powiedziałem do Wiatra,a on tylko zachichotał.
- Co? - spytała Merida,ale ja pokręciłem głową mówiąc,że nic.Zarumieniłem się.
- Możesz zejść ze mnie? - spytałem Meridę,która przypatrywała się mi i jakby moje słowa dopiero wyrwały ją z myślenia.
- Co?A tak!Już. - powiedziała i zlazła ze mnie.Podała mi rękę i wstałem.
- Przepraszam,ale wygląda na to,że dostałam z liścia. - powiedziała.Na jej policzkach pojawiły się rumieńce i nie pewny uśmiech,ale p chwili przybrała kamienny wyraz twarzy,odwróciła się do mnie plecami i dalej strzelała z łuku.
- Może powinnaś wstąpić do łowczyń. -zaproponowałem.
- Może i tak,ale gdy jest się łowczynią nie można przebywać z chłopakiem,a wiesz jesteś moim no...kolegą. - widać,że słowa ledwo przechodziły jej przez gardło.Szczerze mówiąc troszkę zabolało mnie to kiedy powiedziała: Jesteś moim no...KOLEGĄ .
- Walczymy na miecze? - zaproponowałem.
- Lepiej nie.Nie chcę zrobić krzywdy,ale....Jeśli nalegasz. - gdy powiedziała ostatnie dwa słowa wyciągnęła z pochwy miecz i zamachnęła się na mnie,ale celowo chybiła.Wyciągnąłem swoje ostrze i rozpoczęła się walka.

1 komentarz:

  1. Świetny.! Mam nadzieje że szybko pojawi się nowy rozdział :-D

    OdpowiedzUsuń