Nagle do Wielkiego domu weszła rudowłosa osóbka,która miała pokręcone włosy,była podobna do Meridy,ale jednak wyglądała inaczej.Tak jest podobna,ale inna...Była wysoka i chuda.Miała zielone oczy,które błyszczały jak iskierki.Piegi na jej nosie były słodkie.Była ubrana w zwykłe ciuchy.
- Rachel! - krzyknął Chejron. - Co tu... - nie zdążył,gdyż dziewczyna zaczęła mówić bardzo szybko.
- Bojamuszęcośpowiedzieć! - Chejron kiwnął głową by mówiła.Zamknęła oczy,a gdy je otworzyła świeciły się na zielono.
- Ognista córka,Lodowy syn jednością się staną,
Świat uratują lub go pożegnają,
Pamiętajcie gwiazda wskaże wam drogę,
Śpieszcie się,bo zło rośnie,
Pan Czasu powstaje,
A za nim to zrobi,
Wy go powstrzymacie lub z światem się pożegnacie,
Przejdziecie wiele prób,nawet o ty nie wiedząc,lecz
musicie dać radę inaczej to się stanie.- powiedziała dziwnym głosem.
- To jest... - zaczął Chejron.
- Przepowiednia? - spytała Merida,a ludzio koń potwierdził.
- Cześć jak masz na imię? - podbiegła do mnie Rachel.
- Jack Frost miło mi cię...
- MI też! - przerwała mi.Nastała niezręczna cisza.Miała takie piękne oczy.
- Merida. - wtrąciła rudowłosa.Na jej twarzy malowała się złość?Może zazdrość?Ale o co?
- Rachel jak już wiesz.Miło mi! - zapiszczała Rachel.
- No cóż przepowiednią się na razie nie martwcie,a póki co pozostaje problem gdzie zamieszkacie.Na pewno sobie jakoś poradzicie,może sami coś wyczarujecie. - powiedział i Percy zaprowadził nas tam gdzie można wybudować mój domek.Cały był z lodu i sopli,lecz w środku było normalnie tak jak w każdym domu.
Meridy domek był zupełnie inny.Jej dom cały płonął,jednak w środku było normalnie.Poszedłem na wzgórze i usiadłem tam.Zapadała powoli noc.Po kilku minutach przysiadła się również Merida.
- Oh mam tego dość!!Nienawidzę tego obozu!! - krzyknąłem i wstałem.Zacząłem kopać w kamień i narzekać.
- Ciesz się,że nie masz rodziny.Nie będę cię okłamywać. - powiedziałem.Merida wstała.Miała łzy w oczach.
- Zamknij się!!Na wszystko tylko narzekasz,a ja co mam do powiedzenia!!?Byłam sierotą!!Ciesz się,że miałeś rodzinę,która przynajmniej cię kochała,a kłamała tylko dlatego,bo się martwiła!!Jesteś Egoistą!!Nie umiesz docenić tego co masz!!Ja nie miałam nic!!Rozumiesz!? - te słowa zabolały mnie.Jak mogłem być taki głupi!!Przecież ona też cierpi i jest w gorszej sytuacji niż ja.Dziewczyna usiadła na trawie i zaczęła szlochać.
- Przepraszam. - powiedziałem i usiadłem obok niej.Ona natychmiast się do mnie przytuliła.
- Jakim ty jesteś idiotą. - powiedziała.
- Ale przystojnym idiotą. - dodałem.
- A jednak idiotą. - powiedziała i popatrzyła mi w oczy.Była smutna.
- Wiem co polepszy ci humor. - powiedziałem.
- Co takiego? - spytała,a ja zacząłem ją łaskotać.Zaczęła się śmiać i tarzać po trawie.
- Przestań Bałwanie! - mówiła przez śmiech.Przestałem ją łaskotać,a ona uśmiechnęła się do mnie.Poczułem się jakoś niezręcznie.Nie mogłem wytrzymać spojrzenia tych jej oczu.
- Cześć co robicie!? - zawołała wesoło Rachel.Merida spochmurniała.
- Gówno! - odpowiedziała Merida.Wstała z ziemi i poszła mówiąc,że jest śpiąca.
- Co jej się stało? - spytała zielonooka.
- Nic po prostu ma zły humor. - odpowiedziałem.Zauważyłem,że na policzku miała plamę,więc kciukiem ją zmyłem,a ona się zaśmiała.Z tyłu dostrzegłem Meridę,która patrzyła na mnie z wyrzutem,ale co takiego zrobiłem?Przecież to tylko plama!
Strony
▼
piątek, 27 marca 2015
piątek, 20 marca 2015
Rozdział 2 Mam super rodzinkę!
Szliśmy do tego obozu dość długo.Wszyscy wesoło o czymś rozmawiali,oprócz mnie.Ja szedłem z tyłu.Tak wiem uwielbiam zawierać znajomości,coś czuję,że będzie śmiesznie wkurzać Meridę noi i jestem niesamowicie przystojny,czego nie można marnować,ale myślami nadal byłem przy tacie,który nie jest moim tatą.Jak on mógł mi to zrobić?Nagle Percy,Grover i Merida zaczęli rozkładać namioty.Oczywiście pomogłem im.
- Dobra nie jest tu bezpiecznie,więc się nie oddalać! - powiedział Grover gdy skończyliśmy rozkładać namioty.Rozejrzałem się.Wszędzie panowała gęsta ciemność.Drzewa nachylały się groźnie,a ja miałem wrażenie,że coś się za nimi kryje.Po chwili Percy wyszedł z drzew i rzucił kilka patyków na ziemię,a Merida to podpaliła.Potem morskooki zaczął opowiadać co przeżył przy okzaji wytłumaczając mi czym są potwory,herosi i bogowie.Domyśliłem się,że Annabeth to jego dziewczyna, gdyż gdy o niej wspominał rumienił się i wzdychał.Fajnie czuć,że jesteś komuś potrzebny.Ja niestety tego nie czuję...Nie mam dla kogo żyć.Nie chodzi mi o to,że muszą mnie kochać, tylko chciałbym mieć kogoś komu by na mnie zależało.Wiem,że raczej to się nie uda,ale można spróbować,a na pewno nie poddam się bez walki.Wszyscy poszli spać,no oprócz mnie.Ja wziąłem pierwszą wartę.Rano dotarliśmy do obozu.Percy mnie oprowadził.Wszytko było tak jakby walka z oddziałami Kronosa nie miała wcale miejsca.Z tego co percy opowiadał myślałem,że jeszcze dużo będzie do odnowienia,a tu proszę jak pięknie!Zaprowadził mnie do Chejrona.Gdy wszystko o sobie mu wytłumaczyłem zaczął pytać Meride.
- No dobrze ciebie przeniesiono w czasie,a Meridę? - zwrócił się do ognistowłosej.
- Ja żyję od jakiś 314 lat. - powiedziała nieśmiało.
- No tak!!Były takie dwie bogini,jedna była stworzona z mrozu i lodu,a druga z ognia i słońca.Obydwie zasiadały na tronach.Tylko one umiały zrozumieć Tytanów i w końcu się zakochały w nich.Niestety bogowie się o tym dowiedzieli i skazali je na wieczne tortury,nie słyszałem żeby miały dzieci,ale widocznie ukryły was. - przemówił.
- Ale czemu my o tym nie wiedzieliśmy,czemu ja tego nie wiedziałem!? - wtrącił Percy.
- Było to 300 lat temu,myślałem do teraz,że nie miały dzieci,więc po co ruszać ten temat. - odpowiedział.No to super!!Moja matka zdradziła bogów,mój ojciec prawie zniszczył cały świat i do tego może mnie wykorzystać,ponieważ on nigdy nie umrze.Mam super rodzinkę!
________________________________________________________________________
Sorki,ale się nie wyrobiłam na tamten piątek...
- Dobra nie jest tu bezpiecznie,więc się nie oddalać! - powiedział Grover gdy skończyliśmy rozkładać namioty.Rozejrzałem się.Wszędzie panowała gęsta ciemność.Drzewa nachylały się groźnie,a ja miałem wrażenie,że coś się za nimi kryje.Po chwili Percy wyszedł z drzew i rzucił kilka patyków na ziemię,a Merida to podpaliła.Potem morskooki zaczął opowiadać co przeżył przy okzaji wytłumaczając mi czym są potwory,herosi i bogowie.Domyśliłem się,że Annabeth to jego dziewczyna, gdyż gdy o niej wspominał rumienił się i wzdychał.Fajnie czuć,że jesteś komuś potrzebny.Ja niestety tego nie czuję...Nie mam dla kogo żyć.Nie chodzi mi o to,że muszą mnie kochać, tylko chciałbym mieć kogoś komu by na mnie zależało.Wiem,że raczej to się nie uda,ale można spróbować,a na pewno nie poddam się bez walki.Wszyscy poszli spać,no oprócz mnie.Ja wziąłem pierwszą wartę.Rano dotarliśmy do obozu.Percy mnie oprowadził.Wszytko było tak jakby walka z oddziałami Kronosa nie miała wcale miejsca.Z tego co percy opowiadał myślałem,że jeszcze dużo będzie do odnowienia,a tu proszę jak pięknie!Zaprowadził mnie do Chejrona.Gdy wszystko o sobie mu wytłumaczyłem zaczął pytać Meride.
- No dobrze ciebie przeniesiono w czasie,a Meridę? - zwrócił się do ognistowłosej.
- Ja żyję od jakiś 314 lat. - powiedziała nieśmiało.
- No tak!!Były takie dwie bogini,jedna była stworzona z mrozu i lodu,a druga z ognia i słońca.Obydwie zasiadały na tronach.Tylko one umiały zrozumieć Tytanów i w końcu się zakochały w nich.Niestety bogowie się o tym dowiedzieli i skazali je na wieczne tortury,nie słyszałem żeby miały dzieci,ale widocznie ukryły was. - przemówił.
- Ale czemu my o tym nie wiedzieliśmy,czemu ja tego nie wiedziałem!? - wtrącił Percy.
- Było to 300 lat temu,myślałem do teraz,że nie miały dzieci,więc po co ruszać ten temat. - odpowiedział.No to super!!Moja matka zdradziła bogów,mój ojciec prawie zniszczył cały świat i do tego może mnie wykorzystać,ponieważ on nigdy nie umrze.Mam super rodzinkę!
________________________________________________________________________
Sorki,ale się nie wyrobiłam na tamten piątek...
piątek, 6 marca 2015
Rozdział 1 Zakłamany świat!
6 lat później:
Moja siostra ma już 6 lat i jak się okazało nie jest taka straszna.Również jest przeciwko swojej mamie i w tych ciężkich latach kiedy nasz tata wyjechał w celach pracy musimy nawzajem się wspierać.Na szczęście jeszcze żyjemy co jest sporym plusem.Marta nas nie oszczędza.Otworzyłem oczy.Światło przebijało się przez szkło oświetlając mnie i przy okazji budząc.Zaraz szkoła!!A nie dzisiaj przecież sobota!Zamknąłem z powrotem oczy.
- Jack Jack!! - słyszałem na korytarzu,nagle moje drzwi się otworzyły i coś wskoczyło na mnie.
- Jack ratuuuuj!! - zapiszczał dziecięcy głosik.Otworzyłem oczy.Mała Emma moja siostra skakała po mnie próbując obudzić.
- Dobra co się stało? - mruknąłem siadając.
- Potwór zaczyna ziać ogniem!! - krzyknęła Emma.Bardzo dobrze wiedziałem co to znaczy.A znaczy to: Marta zaczyna się na nas drzeć.Po chwili do pokoju weszła moja macocha.
- Tu się schowałaś!Natychmiast wracaj i posprzątaj to !! - krzyknęła.Emma schowała sie za mną drżąc.
- Co ona niby takiego zrobiła? - spytałem nieźle się na nią wkurzając.Mogła bić sobie Emmę,ale nie mnie jestem od niej wyższy,mi nic nie zrobi.
- Potłukła szklankę! - poskarżyła się wymachując rękoma.
- Do końca już zwariowałaś?!Nie rozumiesz,że to tylko dziecko?jeszcze się pokaleczy! - ryknąłem na nią.Podszedłem do biurka sięgając komórkę.Wsadziłem ją do kieszeni piżamowych spodni i włączyłem nagrywanie.
- Słuchaj ona potłukła szklankę!Nie ja,niech to teraz sprząta! - krzyknęła.
- Jak tata wróci to mu wszystko powiem. - zagroziłem.
- Jason ten naiwny głupek?Nie widzisz,że on ci nigdy nie wierzy? - spytała kpiąco.
- Nie mów tak o moim tacie! - krzyknąłem.
- Ale to jest prawda. - powiedziała.westchnąłem i policzyłem w myślach do 10 żeby nie walnąć jej.
- Dobra ja to posprzątam. - powiedziałem ustępując.
- Dobry chłopiec. - powiedziała z satysfakcją i wyszła.
- Jack! - krzyknęła Emma podbiegając i przytulając sie do mnie.
- Ej nie płacz wszystko jest ok. - powiedziałem spokojnie.
- Boję się. - przyznała.
- Nie bój się obronię cię. - odpowiedziałem ze śmiechem.Wyjąłem z kieszeni telefon.
- Tato teraz mi wierzysz? - spytałem.
- Wiem,że nie możesz opuścić swojej pracy,dlatego ja z Emmą opuszczę dom.Pojedziemy do ciebie. - powiedziałem.Zatrzymałem nagrywanie i wysłałem tacie.Tak to dzisiaj.Ucieczka z tego domu.Miałem ze sobą wziąć jeszcze Czkawkę,mojego kumpla.Trasę i wszystko inne przygotowałem.Jedzenie,pieniądze i ubrania.Ubrałem się szybko,Emmę też i wyskoczyliśmy przez okno biorąc ze sobą plecaki.Pobiegliśmy po Czkawkę i po paru godzinach siedzieliśmy w samolocie.
- Uwaga proszę zapiąć pasy,lądujemy. - powiedział głos.Zapiąłem się i Emmę.Zdążyliśmy już się przespać,więc będziemy wypoczęci no może Czkawka nie,bo przez cały lot wymiotował,ale nie ważne.Samolot wylądował w New Jersey,a my kierowaliśmy się do Manhattanu.Odpiąłem się,Emmę też i we troje wysiedliśmy z samolotu.Nagle Czkawka położył się na ziemi.
- Ach ziemia! - westchnął.
- Wiesz to chyba nie ziemia. - odparłem patrząc z obrzydzeniem na niego.Czkawka szybko wstał i poszliśmy w kierunku tunelu Holland,gdzie powinniśmy dotrzeć za jakieś pół dnia drogi.Szliśmy tak zmęczeni.Nagle zauważyłem coś dziwacznego.Ujrzałem rudowłosą dziewczynę,która trzymała płomień w ręku i chłopaka,który był pół kozą.Powiedziałem Emmie i Czkawce,żeby się zatrzymali i odpoczeli,a ja poszedłem w stronę dziwnej dwójki.
- Dlaczego jesteś pół kozą,a ty dlaczego trzymałaś ogień w rękach? - spytałem zdziwiony.Oni zaczęli się na mnie patrzeć z niedowierzaniem i jakby wahaniem.
- Ty widzisz przez mgłę?I również czuję twoją silną aurę tak jak u Meridy. - powiedział.O co mu chodzi?!Jaka mgła?Jaka aura?
- Musisz pójść z nami do obozu... - powiedział ten pół kozo pół człowieczy stwór.Nie wiedziałem co chodzi,ale czułem,że dowiem się dlaczego wokoło mnie dzieją się dziiiwne rzeczy.
- Zaraz ja nigdzie nie idę!Z wami. - powiedziałem patrząc na nich jak na idiotów.
- Słuchaj masz rodzica gdzieś w pobliżu? - spytał ten koziołek.
- Pracuje w Manhattanie,ale co ci do tego? - spytałem.Kompletnie nic nie rozumiałem.
- A znasz swojego drugiego rodzica? - tak jakby mnie znał.
- Nie... - odparłem bezsilnie.
- No właśnie,a dzieją się wokół ciebie dziwne rzeczy? - wypytywał.
- Tak.. - mruknąłem,ale po chwili przypomniałem sobie,że nawet go nie znam.
- Ale co ci do tego?! - powiedziałem zdenerwowany.
- Dobra nieważne szkoda czasu na takich pajaców. - powiedziałem i odwróciłem się do nich plecami z zamiarem powrócenia do siostry.Nagle poczułem gorącą dłoń na ramieniu.Obróciłem się.To była ta ognistowłosa,Merida chyba.Jej oczy były ogniste zamiast niebieskie!Odsunąłem się od niej.
- Słuchaj nazywaj nas jak chcesz,lecz wiedz,że ty też tym jesteś!! - krzyknęła.Po chwili odetchnęła i uspokoiła sie.Jej oczy z powrotem stały się niebieskie.
- Kiedy jeszcze nie wiedziałam o obozie o herosach byłam taka jak ty.Nic nie wiedziałam o swoim jednym rodzicu.I wtedy spotkałam go.Moja reakcja była podobna do twojej,ale zgodziłam się i ty też powinieneś. - powiedziała przyglądając mi się.
- Pójdziemy do tego twojego rodzica i zobaczymy co on powie okey? - spytała.popatrzyłem na kozła.Patrzył na mnie jakby mówił: Musisz to zrobić.
- Okey. - westchnąłem.Podałem Meridzie rękę.
- Jackson Overland Frost,ale mów mi po prostu Jack. - przedstawiłem sie.
- Merida Brave. - odpowiedziała.
- A ja jestem Grover. - powiedział kozioł.Przedstawiłem im moją siostrę i Czkawkę i razem ruszyliśmy w drogę.Po długiej wędrówce zobaczyłem tatę.On podbiegł do mnie i uściskał,to samo zrobił z moją siostrą.
- Słyszałem wiadomość,którą mi przesłałeś,tak bardzo cię przepraszam. - powiedział.
- Nic się nie stało. - odpowiedziałem.Byłem szczęśliwy.
- Ekhm! - zwrócił uwagę na siebe Grover.
- Proszę pana,jestem z obozu herosów.Kim była matka Jacksona? - spytał.Popatrzyłem na niego pewny,że zaraz wytłumaczy,że to jakiś żart,ale w jego oczach był ból.
- Nie wiem.Pewnego dnia przed moim domem pokazała sie piękna kobieta.Miała łagodną twarz,bardzo bladą.Usta mocno podkreślone i przepiękne niebieskie oczy.Włosy miała białe jak ty.Na głowie miała piękny wianek zrobiony z małych zamrożonych kwiatuszków i liści.Na rękach trzymała coś a raczej kogoś.Powiedziała,że jest boginią i przeniosła sie 300 lat w przód by cię ukryć przed
innymi bogami.Podobno twoim ojcem był jakiś tytan Pan Czasu i umiał przenosić sie w czasie.Kochał ponad wszystko tą kobietę,ale bogowie skazali ją na karę i Pan Czasu się zdenerwował i potem historia jakoś się poplątała.Nie pamiętam za bardzo.W więzieniu urodziła ciebie.Uciekła z więzienia i wyciągnęła prezent od Pana Czasu.Był to krysztalik,można było nim przemieścić się w czasie ile lat tylko chcesz,ale tylko jeden raz.I wtedy przeniosła się i przyszła do mnie.Jack przepraszam cię.Wspominała też,że nie mogę cię wysłać do obozu herosów,ponieważ znajdą cię. - zakończył.Nie mogłem w to uwierzyć!!Jak on tak mógł?Przez całe życie mnie okłamywał.
- Nie masz mnie za co przepraszać,nie jestem twoim synem!Już nie jestem. - patrzyłem w jego oczy zastanawiając się co jeszcze przede mną ukrywa!Nie mogłem tego znieść!Z moich oczu poleciała samotna łza.Odwróciłem się od taty znaczy Jasona!I zacząłem biec przed siebie.Zauważyłem,że pod moimi nogami wytwarzał się szron.Czyli ja mam moc?Biegłem najszybciej jak umiałem.Nagle wiatr porwał mnie do góry jakbym był płatkiem śniegu.Powoli zacząłem łapać o co chodzi w lataniu i usiadłem na dachu jednego domu przy okazji zamrażając dach.Siedziałem tak i wpatrywałem się w księżyc.
- Co jeszcze przede mną ukryje? - pytałem sam siebie.Nie mogłem uwierzyć,że całe moje życie dotychczas to ściema!Machnąłem ręką,a z niej poleciał promień lodu.
- Ej no strzelają!? - krzyknął ktoś,ale nie widziałem,bo już zapadła noc.Nagle jakiś chłopiec wybiegł i stanął w świetle latarni.Spojrzałem na niego.Wyjął coś z kieszeni i to coś zmieniło się w miecz.Machnął drugą ręką i obok niego powstała fala wody,która jakby czekała na rozkaz chłopaka.Czyli jest ktoś taki jak ja,a może jest ich jeszcze więcej.
Zeskoczyłem z dachu nie robiąc sobie krzywdy.Chłopak stał do mnie plecami.
- Emm Cześć? - przywitałem się,a n obrócił się szybko i zaczął atakować swoją falą.Fala była mała,ale kiedy zbliżyła sie do mnie zrobiła sie tak potężna,że mogła mnie utopić.Fala nagle zaatakowała.Ja zakryłem się rękoma.Szum wody ucichł,a zamiast tego usłyszałem takie ksss.Spojrzałem na to co się stało.Fala była cała zamrożona.Chłopak otrząsł się z zdziwienia i zaczął atakować.Ja nauczyłem się kontrolować swoją moc i wszystko zamrażałem.W końcu miałem dość i przyszpiliłem chłopaka do drzewa,oczywiście go nie skrzywdziłem,tylko lodowe sztylety przyszpiliły jego koszulkę.Wyczarowałem jeszcze jeden sztylet w powietrzu i wycelowałem go w chłopaka,ale przed nim zatrzymał się tak jak chciałem.
- Ej ja nie chcę walczyć ok?Wypuszczę cię i postaraj się mnie nie utopić okey?Nawet cię nie znam. - tłumaczyłem się.Patrzył na mnie ostrożnie,lecz kiwnął głową.Machnąłem ręką i sztylety znikły.On zaś wziął miecz,podbiegł do mnie i wywalił mnie na ziemię przykładając mi do szyi miecz.
- Percy Nie! - krzyknął Gover.On popatrzył w stronę głosu,a po chwili puścił mnie i pomógł wstać.
- No wreszcie ja nie chcę walki!Dzięki Grover. - podziękowałem kozie.
- Grover dawno cię nie widziałem,a w końcu jesteś moim kumplem nie? - zawołał Percy.Oni widocznie też się znali.Wszystko wytłumaczyliśmy temu Percemu i on mnie przeprosił.Potem zaczął wymieniać wszystkie bogini i opisywać,ale żadna nie mogła być moją mamą,więc no cóż.Okazało się za to,że mój tata chciał zniszczyć cały świat,przez co zrobiło mi się troche głupio.
- Nie martw się to nie twoja wina. - powiedział Percy.
- Więc idziemy do obozu? - spytała Merida.Wszyscy przytaknęli.Lepiej żeby siostra,tata i Czkawka nie wiedzieli,że już idziemy.Percy powiedział,że nam pomoże i poszedł z nami.Czarna,gęsta warstwa przykryła już niebo,a małe złote punkciki lśniły radośnie.Był też pan księżyc.Ciekawe ile razy jeszcze ktoś mnie okłamie...
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wyrobiłam się!!!Rozdział jakby co będzie dodawany co piątek....:)
Moja siostra ma już 6 lat i jak się okazało nie jest taka straszna.Również jest przeciwko swojej mamie i w tych ciężkich latach kiedy nasz tata wyjechał w celach pracy musimy nawzajem się wspierać.Na szczęście jeszcze żyjemy co jest sporym plusem.Marta nas nie oszczędza.Otworzyłem oczy.Światło przebijało się przez szkło oświetlając mnie i przy okazji budząc.Zaraz szkoła!!A nie dzisiaj przecież sobota!Zamknąłem z powrotem oczy.
- Jack Jack!! - słyszałem na korytarzu,nagle moje drzwi się otworzyły i coś wskoczyło na mnie.
- Jack ratuuuuj!! - zapiszczał dziecięcy głosik.Otworzyłem oczy.Mała Emma moja siostra skakała po mnie próbując obudzić.
- Dobra co się stało? - mruknąłem siadając.
- Potwór zaczyna ziać ogniem!! - krzyknęła Emma.Bardzo dobrze wiedziałem co to znaczy.A znaczy to: Marta zaczyna się na nas drzeć.Po chwili do pokoju weszła moja macocha.
- Tu się schowałaś!Natychmiast wracaj i posprzątaj to !! - krzyknęła.Emma schowała sie za mną drżąc.
- Co ona niby takiego zrobiła? - spytałem nieźle się na nią wkurzając.Mogła bić sobie Emmę,ale nie mnie jestem od niej wyższy,mi nic nie zrobi.
- Potłukła szklankę! - poskarżyła się wymachując rękoma.
- Do końca już zwariowałaś?!Nie rozumiesz,że to tylko dziecko?jeszcze się pokaleczy! - ryknąłem na nią.Podszedłem do biurka sięgając komórkę.Wsadziłem ją do kieszeni piżamowych spodni i włączyłem nagrywanie.
- Słuchaj ona potłukła szklankę!Nie ja,niech to teraz sprząta! - krzyknęła.
- Jak tata wróci to mu wszystko powiem. - zagroziłem.
- Jason ten naiwny głupek?Nie widzisz,że on ci nigdy nie wierzy? - spytała kpiąco.
- Nie mów tak o moim tacie! - krzyknąłem.
- Ale to jest prawda. - powiedziała.westchnąłem i policzyłem w myślach do 10 żeby nie walnąć jej.
- Dobra ja to posprzątam. - powiedziałem ustępując.
- Dobry chłopiec. - powiedziała z satysfakcją i wyszła.
- Jack! - krzyknęła Emma podbiegając i przytulając sie do mnie.
- Ej nie płacz wszystko jest ok. - powiedziałem spokojnie.
- Boję się. - przyznała.
- Nie bój się obronię cię. - odpowiedziałem ze śmiechem.Wyjąłem z kieszeni telefon.
- Tato teraz mi wierzysz? - spytałem.
- Wiem,że nie możesz opuścić swojej pracy,dlatego ja z Emmą opuszczę dom.Pojedziemy do ciebie. - powiedziałem.Zatrzymałem nagrywanie i wysłałem tacie.Tak to dzisiaj.Ucieczka z tego domu.Miałem ze sobą wziąć jeszcze Czkawkę,mojego kumpla.Trasę i wszystko inne przygotowałem.Jedzenie,pieniądze i ubrania.Ubrałem się szybko,Emmę też i wyskoczyliśmy przez okno biorąc ze sobą plecaki.Pobiegliśmy po Czkawkę i po paru godzinach siedzieliśmy w samolocie.
- Uwaga proszę zapiąć pasy,lądujemy. - powiedział głos.Zapiąłem się i Emmę.Zdążyliśmy już się przespać,więc będziemy wypoczęci no może Czkawka nie,bo przez cały lot wymiotował,ale nie ważne.Samolot wylądował w New Jersey,a my kierowaliśmy się do Manhattanu.Odpiąłem się,Emmę też i we troje wysiedliśmy z samolotu.Nagle Czkawka położył się na ziemi.
- Ach ziemia! - westchnął.
- Wiesz to chyba nie ziemia. - odparłem patrząc z obrzydzeniem na niego.Czkawka szybko wstał i poszliśmy w kierunku tunelu Holland,gdzie powinniśmy dotrzeć za jakieś pół dnia drogi.Szliśmy tak zmęczeni.Nagle zauważyłem coś dziwacznego.Ujrzałem rudowłosą dziewczynę,która trzymała płomień w ręku i chłopaka,który był pół kozą.Powiedziałem Emmie i Czkawce,żeby się zatrzymali i odpoczeli,a ja poszedłem w stronę dziwnej dwójki.
- Dlaczego jesteś pół kozą,a ty dlaczego trzymałaś ogień w rękach? - spytałem zdziwiony.Oni zaczęli się na mnie patrzeć z niedowierzaniem i jakby wahaniem.
- Ty widzisz przez mgłę?I również czuję twoją silną aurę tak jak u Meridy. - powiedział.O co mu chodzi?!Jaka mgła?Jaka aura?
- Musisz pójść z nami do obozu... - powiedział ten pół kozo pół człowieczy stwór.Nie wiedziałem co chodzi,ale czułem,że dowiem się dlaczego wokoło mnie dzieją się dziiiwne rzeczy.
- Zaraz ja nigdzie nie idę!Z wami. - powiedziałem patrząc na nich jak na idiotów.
- Słuchaj masz rodzica gdzieś w pobliżu? - spytał ten koziołek.
- Pracuje w Manhattanie,ale co ci do tego? - spytałem.Kompletnie nic nie rozumiałem.
- A znasz swojego drugiego rodzica? - tak jakby mnie znał.
- Nie... - odparłem bezsilnie.
- No właśnie,a dzieją się wokół ciebie dziwne rzeczy? - wypytywał.
- Tak.. - mruknąłem,ale po chwili przypomniałem sobie,że nawet go nie znam.
- Ale co ci do tego?! - powiedziałem zdenerwowany.
- Dobra nieważne szkoda czasu na takich pajaców. - powiedziałem i odwróciłem się do nich plecami z zamiarem powrócenia do siostry.Nagle poczułem gorącą dłoń na ramieniu.Obróciłem się.To była ta ognistowłosa,Merida chyba.Jej oczy były ogniste zamiast niebieskie!Odsunąłem się od niej.
- Słuchaj nazywaj nas jak chcesz,lecz wiedz,że ty też tym jesteś!! - krzyknęła.Po chwili odetchnęła i uspokoiła sie.Jej oczy z powrotem stały się niebieskie.
- Kiedy jeszcze nie wiedziałam o obozie o herosach byłam taka jak ty.Nic nie wiedziałam o swoim jednym rodzicu.I wtedy spotkałam go.Moja reakcja była podobna do twojej,ale zgodziłam się i ty też powinieneś. - powiedziała przyglądając mi się.
- Pójdziemy do tego twojego rodzica i zobaczymy co on powie okey? - spytała.popatrzyłem na kozła.Patrzył na mnie jakby mówił: Musisz to zrobić.
- Okey. - westchnąłem.Podałem Meridzie rękę.
- Jackson Overland Frost,ale mów mi po prostu Jack. - przedstawiłem sie.
- Merida Brave. - odpowiedziała.
- A ja jestem Grover. - powiedział kozioł.Przedstawiłem im moją siostrę i Czkawkę i razem ruszyliśmy w drogę.Po długiej wędrówce zobaczyłem tatę.On podbiegł do mnie i uściskał,to samo zrobił z moją siostrą.
- Słyszałem wiadomość,którą mi przesłałeś,tak bardzo cię przepraszam. - powiedział.
- Nic się nie stało. - odpowiedziałem.Byłem szczęśliwy.
- Ekhm! - zwrócił uwagę na siebe Grover.
- Proszę pana,jestem z obozu herosów.Kim była matka Jacksona? - spytał.Popatrzyłem na niego pewny,że zaraz wytłumaczy,że to jakiś żart,ale w jego oczach był ból.
- Nie wiem.Pewnego dnia przed moim domem pokazała sie piękna kobieta.Miała łagodną twarz,bardzo bladą.Usta mocno podkreślone i przepiękne niebieskie oczy.Włosy miała białe jak ty.Na głowie miała piękny wianek zrobiony z małych zamrożonych kwiatuszków i liści.Na rękach trzymała coś a raczej kogoś.Powiedziała,że jest boginią i przeniosła sie 300 lat w przód by cię ukryć przed
innymi bogami.Podobno twoim ojcem był jakiś tytan Pan Czasu i umiał przenosić sie w czasie.Kochał ponad wszystko tą kobietę,ale bogowie skazali ją na karę i Pan Czasu się zdenerwował i potem historia jakoś się poplątała.Nie pamiętam za bardzo.W więzieniu urodziła ciebie.Uciekła z więzienia i wyciągnęła prezent od Pana Czasu.Był to krysztalik,można było nim przemieścić się w czasie ile lat tylko chcesz,ale tylko jeden raz.I wtedy przeniosła się i przyszła do mnie.Jack przepraszam cię.Wspominała też,że nie mogę cię wysłać do obozu herosów,ponieważ znajdą cię. - zakończył.Nie mogłem w to uwierzyć!!Jak on tak mógł?Przez całe życie mnie okłamywał.
- Nie masz mnie za co przepraszać,nie jestem twoim synem!Już nie jestem. - patrzyłem w jego oczy zastanawiając się co jeszcze przede mną ukrywa!Nie mogłem tego znieść!Z moich oczu poleciała samotna łza.Odwróciłem się od taty znaczy Jasona!I zacząłem biec przed siebie.Zauważyłem,że pod moimi nogami wytwarzał się szron.Czyli ja mam moc?Biegłem najszybciej jak umiałem.Nagle wiatr porwał mnie do góry jakbym był płatkiem śniegu.Powoli zacząłem łapać o co chodzi w lataniu i usiadłem na dachu jednego domu przy okazji zamrażając dach.Siedziałem tak i wpatrywałem się w księżyc.
- Co jeszcze przede mną ukryje? - pytałem sam siebie.Nie mogłem uwierzyć,że całe moje życie dotychczas to ściema!Machnąłem ręką,a z niej poleciał promień lodu.
- Ej no strzelają!? - krzyknął ktoś,ale nie widziałem,bo już zapadła noc.Nagle jakiś chłopiec wybiegł i stanął w świetle latarni.Spojrzałem na niego.Wyjął coś z kieszeni i to coś zmieniło się w miecz.Machnął drugą ręką i obok niego powstała fala wody,która jakby czekała na rozkaz chłopaka.Czyli jest ktoś taki jak ja,a może jest ich jeszcze więcej.
Zeskoczyłem z dachu nie robiąc sobie krzywdy.Chłopak stał do mnie plecami.
- Emm Cześć? - przywitałem się,a n obrócił się szybko i zaczął atakować swoją falą.Fala była mała,ale kiedy zbliżyła sie do mnie zrobiła sie tak potężna,że mogła mnie utopić.Fala nagle zaatakowała.Ja zakryłem się rękoma.Szum wody ucichł,a zamiast tego usłyszałem takie ksss.Spojrzałem na to co się stało.Fala była cała zamrożona.Chłopak otrząsł się z zdziwienia i zaczął atakować.Ja nauczyłem się kontrolować swoją moc i wszystko zamrażałem.W końcu miałem dość i przyszpiliłem chłopaka do drzewa,oczywiście go nie skrzywdziłem,tylko lodowe sztylety przyszpiliły jego koszulkę.Wyczarowałem jeszcze jeden sztylet w powietrzu i wycelowałem go w chłopaka,ale przed nim zatrzymał się tak jak chciałem.
- Ej ja nie chcę walczyć ok?Wypuszczę cię i postaraj się mnie nie utopić okey?Nawet cię nie znam. - tłumaczyłem się.Patrzył na mnie ostrożnie,lecz kiwnął głową.Machnąłem ręką i sztylety znikły.On zaś wziął miecz,podbiegł do mnie i wywalił mnie na ziemię przykładając mi do szyi miecz.
- Percy Nie! - krzyknął Gover.On popatrzył w stronę głosu,a po chwili puścił mnie i pomógł wstać.
- No wreszcie ja nie chcę walki!Dzięki Grover. - podziękowałem kozie.
- Grover dawno cię nie widziałem,a w końcu jesteś moim kumplem nie? - zawołał Percy.Oni widocznie też się znali.Wszystko wytłumaczyliśmy temu Percemu i on mnie przeprosił.Potem zaczął wymieniać wszystkie bogini i opisywać,ale żadna nie mogła być moją mamą,więc no cóż.Okazało się za to,że mój tata chciał zniszczyć cały świat,przez co zrobiło mi się troche głupio.
- Nie martw się to nie twoja wina. - powiedział Percy.
- Więc idziemy do obozu? - spytała Merida.Wszyscy przytaknęli.Lepiej żeby siostra,tata i Czkawka nie wiedzieli,że już idziemy.Percy powiedział,że nam pomoże i poszedł z nami.Czarna,gęsta warstwa przykryła już niebo,a małe złote punkciki lśniły radośnie.Był też pan księżyc.Ciekawe ile razy jeszcze ktoś mnie okłamie...
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wyrobiłam się!!!Rozdział jakby co będzie dodawany co piątek....:)